wtorek, 14 lutego 2017

IV Priorytety Malfoy'a


Severus Snape od dłuższego czasu przygadał się swojej wychowance. Nastolatka siedziała naprzeciw niego, jeszcze niczego nieświadoma. Jej czarne oczy zionęły iskierkami poirytowania. Usta zacisnęła w wąską linijkę, a skóra, która i tak było już nienaturalnie blada, przybrała odcień bieli.

Dziewczyna przypominała mu kogoś, choć nie potrafił stwierdzić kogo dokładnie. Przywodziła mu na myśl wspomnienia z przeszłości, a do tej nienawidził wracać. Jej ognistorude włosy wydawały się być znajome. Choć uczył ją już sześć lat, stanowiła zagadkę. Dziecko mugoli, które przez przypadek wylądowało w Slytherinie. W duchu musiał stwierdzić, że nie była jak reszta. Od zawsze chodziła własnymi ścieżkami. Często bywała w centrum uwagi, choć zapewne sama zrobiłaby wszystko, aby było inaczej. On sam zazwyczaj ją ignorował. Reszta Ślizgonów nie potrafiła nawiązać z nią jakiejkolwiek więzi. Posiadała swoje zdanie, którego broniła na każdym kroku

- Profesorze, czy mogłabym wiedzieć, co się tak właściwie stało? Siedzimy tutaj od dziesięciu minut… - odezwała się Alexandraise, siląc się na spokojny ton. Jej serce biło coraz szybciej. Nie czuła się dobrze w towarzystwie swojego wychowawcy Owszem, darzyła go ogromnym szacunkiem, choć w większości przypadków zachowywał się jak zwykły despota.

Snape westchnął ciężko.

- Panno Ross, powiem wprost. Została pani oskarżona o otrucie panny Granger. Twoja przyjaciółka przyznała, że to ty podałaś jej truciznę.

Alexandraise nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Spojrzała na profesora, który podarował jej jeden ze swoich ironicznych uśmieszków. Nie krył swojej satysfakcji. Nigdy nie rozumiał na jakiej podstawie obie dziewczyny przyjaźniły się. Granger była zarozumiała i zwracała na siebie uwagę w każdej możliwej chwili. Najczęściej ucząc się wszystkich podręcznikowych definicji na pamięć. Ross była inna. Nie potrafił do końca stwierdzić na czym dokładnie polegała różnica pomiędzy dwiema dziewczynami, ale u Ross wszystko wydawało się być naturalne.

- Mógłby pan powtórzyć?

- Ross, nie wydaje mi się, abyś cierpiała na niedosłuch. Doskonale słyszałaś to, co przed chwilą powiedziałem.

- Skąd pan o tym wie? Rozmawiał pan z nią? Wybudziła się?! Wszystko z nią dobrze?! – dziewczyna przez chwilę zapomniała o tym, co powiedział przed chwilą jej profesor i chciała już wstać, aby pognać do skrzydła szpitalnego, kiedy ten chwycił ją za skrawek szaty.

- Siadaj. Jeszcze nie skończyłem. – poinformował lodowatym tonem. – Zanim rozpocznie się śledztwo, chciałem z tobą porozmawiać. Jestem twoim opiekunem. Jest to mój obowiązek. W ogóle nie interesują mnie relacje uczniów, ale nie ukrywam, że wasza przyjaźń była zauważalna. Osobiście uważam, że nie miałaś podstaw ku temu, aby otruć jedyną osobę, z którą jesteś tak blisko. To po pierwsze, a po drugie… Kwestia trucizny. Miałem przyjemność zbadania tego specyfiku. Żaden uczeń nie byłby w stanie jej tutaj uwarzyć. Na to potrzeba czasu. Trucizna ta dojrzewa średnio od pięciu do siedmiu miesięcy.

Alexandriase przysłuchiwała się temu wszystkiemu nieco otępiała. Miała wrażenie, że świat wirował, a ona w nim.

- Choć oboje dobrze wiemy, że nie masz problemu z… uwarzeniem dobrego eliksiru, chyba przyznasz mi rację w tym, że nie byłabyś zdolna do otrucia panny Granger.

Do dziewczyny nawet nie doszedł fakt, że Mistrz Eliksirów najprawdopodobniej powiedział cokolwiek dobrego o jej zdolnościach, pierwszy raz, odkąd się tutaj uczyła.

- Ma pan rację, profesorze. Nie wiem, dlaczego Hermiona uważa, że to akurat ja. W dzień ataku nie byłam nawet w pobliżu. Poza tym, jak sam pan powiedział, nie byłabym w stanie uwarzyć takiej trucizny. To nie w moim stylu. – dziewczyna z trudem panowała nad emocjami. Nerwowo przegryzała wargę, a oczy skierowała ku górze, aby przypadkiem nie uronić ani jednej łzy.

- Widziała cię. Podobno to ty podałaś jej sok z trucizną, który potem wypiła.

-  Po co miałabym to zrobić? Jedynej osobie, która mnie akceptuje? Której na mnie zależy?

- Odłóżmy na bok te sentymenty, Ross. Zajmijmy się rzetelnymi faktami. Konkretnie, gdzie znajdowałaś się w dzień ataku?

- Siedziałam w pokoju wspólnym. Czytałam książkę na zajęcia z mugoloznawstwa… - odpowiedziała, tym razem nieco spokojniej.

- Jaką książkę? – zapytał mężczyzna, jakby to było rzeczywiście bardzo ważne.
Alexandraise spojrzała na nauczyciela, marszcząc brwi.

- Czy to ważne…? Zapewne i tak nie zna pan tytułu, ale niech już będzie. Ania z Zielonego Wzgórza.

Snape machnął lekceważąco ręką, ponieważ tytuł w ogóle nic mu nie mówił. Nachylił się lekko nad dziewczyną i spojrzał jeszcze raz w jej czarne oczy.

- Jest ktoś, kto mógłby poświadczyć, że rzeczywiście znajdowałaś się wtedy w pokoju wspólnym?

Ross zastanowiła się przez chwilę i spróbowała powrócić do wspomnień z tamtego dnia. Pamiętała, że przez większość czasu znajdowała się tam sama. Dopiero później, przez chwilę mignął jej Draco Malfoy, który wydawał się być bardziej roztargniony niż kiedykolwiek. Nie zdziwiłaby się, gdyby wtedy nawet jej nie zauważył, więc nie wiedziała, czy wspominanie o nim miałoby jakikolwiek sens i czy pomogłoby w sprawie.

- Raczej nikt – odparła zrezygnowana.

- Raczej? Określ się, Ross. Raczej nie jest jednoznaczną odpowiedzią – przewrócił instynktownie oczami. – Tak, albo nie

- Tak…

- Kto to taki?

- Draco Malfoy, ale nie wydaje mi się, żeby mnie wtedy zauważył.

Mężczyzna spojrzał na nią wymownie i nie odzywał się przez chwilę. Dopiero po paru minutach odezwał się ponownie, biorąc uprzednio jeden, głęboki wdech.

- Musisz być przygotowana na to, że nie jestem jedyną osobą, z którą będziesz rozmawiać na ten temat. Trzymaj się rzetelnych faktów i myśl rozsądnie. Odpowiadaj konkretnie na pytania – upomniał ją – a teraz wyjdź, to wszystko, co chciałbym wiedzieć.

Rudowłosa wstała i automatycznie powędrowała w stronę drzwi.

- Do widzenia, profesorze.

Snape skinął głową w jej kierunku i pozwolił odejść.

***

W pokoju wspólnym Ślizgonów panowało niemałe poruszenie. Każdy przysłuchiwał się temu, o czym z zapałem i uczuciem opowiadała Pansy Parkinson. Dziewczyna musiała wejść na stół, aby każdy mógł ją dobrze widzieć i słyszeć.

- Dacie wiarę? Nasza mugolaczka chyba w końcu wychodzi na ludzi! – klasnęła w dłonie – Szkoda, że jej tutaj nie ma, bo szczerze bym jej pogratulowała.

Draco Malfoy, który przyglądał się temu wszystkiemu z bezpiecznego dystansu, westchnął ciężko. Od pewnego czasu nie interesowały go plotki i inne żałosne wydarzenia rozgrywające się wśród uczniów Hogwartu. Miał większe zmartwienia na głowie. Kiedyś byłby pewnie tam, gdzie teraz znajdowała się Pensy i sprawiałoby mu to niemałą satysfakcję. Chłopak zawsze uwielbiał być w centrum uwagi. Teraz zrobiłby wszystko, aby zaszyć się w bezpiecznym miejscu, z dala od wszystkich i wszystkiego.

- Jednego jestem ciekawa – ciągnęła opowieść Parkinson – Co podkusiło Ross do otrucia tej drugiej szalmy. Może stanął między nimi jakiś facet?

Draco przewrócił oczami.

- Świat nie kręci się tylko wokół miłosnych skandali. To, że na tym opiera się twoje życie, wcale nie oznacza, że innych również – powiedział, obdarowując dziewczynę krytycznym spojrzeniem swoich szarych oczu. Miał już iść do dormintorium i położyć się spać, kiedy usłyszał pytanie Pansy.

- A co ciebie ugryzło?

- Nic, tylko jest wiele ważniejszych spraw niż wymyślanie jakichś żałosnych historii na temat innych. Mogłabyś się w końcu zająć swoim życiem, Parkinosn.

Ślizgonka nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Złożyła ręce na piersiach, a jej twarz przybrała barwę czerwieni. Reszta spojrzała na chłopaka niedowierzając.

- Jakiś problem? – zapytał grzecznie Draco. Kątem oka spostrzegł Blaisa Zabiniego, który zmarszczył brwi i wzruszył nieporadnie ramionami. – Jeśli nie masz więcej pytań, to ja pójdę spać – oznajmił i skierował się w stronę dormitorium.

- Stary, zaczekaj – dogonił go Blaise. Blondyn przystanął na chwilę.

- Co? Byle szybko, jestem zmęczony.

- Co się z tobą dzieje? Nie żebym bronił Parkinson, ale to zachowanie… To do ciebie niepodobne.

- Mam gdzieś te żałosne historyjki z życia szkoły. Niedługo i tak wszystko będzie nieważne, a tak poza tym, priorytety, Blaise, priorytety…

- Ale sam przyznasz – zaczął niepewnie Zabini – że sprawa z Ross i Granger jest nieco podejrzana. Nie wiem, czy tej rudej nie wywalą ze szkoły.

Draco uniósł brwi ku górze i nie krył swojego zdziwienia.

- Niby dlaczego mieliby ją wywalić? Z tego co wiem, nie jest do końca pewne, kto tak załatwił Granger.

- Wszystko wskazuje na to, że to Ross.

- Ona? Jakoś nie wydaje mi się, żeby to był dobry materiał na mordercę – blondyn pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Osobiście uważam, że cała jej osoba, to jedna wielka pomyłka…

- To wszystko? – zapytał Malfoy – bo padam.

- Ta, dobranoc.

- Dobranoc.

Draco miał nadzieję, że tej nocy będzie mógł spać w miarę spokojnie.

***

Lord Voldemort był w dobrym humorze. Wszystko sprowadzało się ku jednemu. Czarodziejski świat niedługo mu się podda, a on będzie mógł tryumfować. Najwięcej satysfakcji sprawiała mu świadomość, że jego największy przeciwnik, Albus Dumbldeore, z dnia na dzień stawał się coraz mniej niebezpieczny. Kiedy starzec w końcu umrze, droga do pokonania Harry’ego Pottera nie będzie już taka kręta.  

1 komentarz:

  1. Jejku, ile emocji! Ale budujesz napięcie! Genialny rozdział.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy