Pakowanie szło wyjątkowo mozolnie Hermionie. Podczas
gdy Lavender i Parvati były przygotowane na ferie świąteczne już od dobrych
kilku dni, ona miała wyjątkowy problem ze znalezieniem najpotrzebniejszych
rzeczy. Zastanawiała się, gdzie mogła podziać swoją szczoteczkę do zębów. Po
chwili przypomniała sobie, że pastę do zębów również gdzieś zawieruszyła. Kiedy
zdenerwowanie powoli sięgało zenitu, dziewczyna postanowiła sprawdzić, jak szło
chłopakom. Wyszła szybko ze swojego dormitorium i skierowała się w stronę ich
sypialni.
Jej oczom ukazał się iście beztroski widok. Bagaże
Ronalda i Harry’ego leżały rozwalone na podłodze i w znacznej połowie
zapakowane. Przewróciła instynktownie oczami, kiedy dostrzegła, że Potter
mierzył w rudzielca kulą uformowaną ze swoich tshirtów.
- Jeszcze nie spakowani? – pytanie zadała jakby sama
sobie. Założyła ręce na piersiach i obdarzyła ich krytycznym spojrzeniem – Po
południu mamy pociąg. Moglibyście się troszeczkę pospieszyć.
Harry uśmiechnął się do niej szeroko, odkładając swoje
koszulkowe dzieło na bok.
- Minuta i będziemy gotowi – wzruszył ramionami – A ty
zapewne zwarta i gotowa?
Dziewczyna westchnęła ciężko.
- Powinnam, ale z tego wszystkiego nie mogę znaleźć
swojej cholernej szczoteczki do zębów, i… - nawet nie zauważyła, kiedy jej głos
wzrósł o ton.
Od dłuższego czasu miała problemy z panowaniem nad
swoimi emocjami. Potter domyślił się, że to nie szczoteczka była powodem jej
irytacji. Obserwował jak z dnia na dzień wszystko kumulowało się w jego
przyjaciółce, choć dzielnie nie przyznawała się do tego, że to jej ciążyło.
Wiedział też, że nadejdzie taki moment, w którym w końcu wybuchnie.
Ron wstał i podszedł do Gryfonki kładąc jej na
ramieniu swoją dłoń.
- Hermiono – spojrzał na nią pocieszająco – Wyluzuj,
na pewno gdzieś jest. To tylko szczoteczka.
- Dla ciebie to tylko szczoteczka, Ronaldzie, a ja nie
potrafię bez niej funkcjonować! – poddenerwowany ton zamienił się w krzyk.
Zanim Hermiona zdała sobie sprawę z absurdalności swojej wypowiedzi, osunęła
się na ziemię kryjąc twarz w dłoniach i ciężko oddychając.
Chciała na jakiś czas opuścić zamek. Nora była
miejscem, gdzie na pewno będzie miała szansę na regenerację. Myśl o tym, że
spędzi tam najbliższe dni sprawiała, że czuła się o niebo lepiej, ale nie mogła
zapomnieć o wydarzeniach, które miały miejsce dosyć niedawno, i ciągle ta
Alexandraise Ross. Osoba, o której nie potrafiła przestać myśleć.
Była na nią zła. Okropnie zła. Zawiodła ją, nie
potrafiła stwierdzić, czy jej ufała. Zresztą, czy można jeszcze zaufać komuś po
czymś takim? Była tylko jedna, bardzo ważna rzecz, o której Hermiona nie mogła
zapominać. Alexandraise nie była zwykłym, nic nieznaczącym kimś. Z pewnością nie. Posłuchała
się jej i zastanawiała się ciągle nad wydarzeniem, którego padła ofiarą, ale nic
nie trzymało się kupy.
Z drugiej strony, czy Ślizgonka byłaby w stanie
poświęcić relację, na którą obie pracowały latami? Przecież to bez sensu.
Przypomniał jej się wyraz oczu dziewczyny w dniu, w
którym została otruta. Tego nie mogła zapomnieć. Widziała w nich wtedy ogromną
rządzę, pragnienie, które z pewnością nie pasowały do Ross. Dobrze znała jej
oczy, w których potrafiła dostrzec różne, dość skrajne emocje, ale na pewno nie
to, co dostrzegła wtedy.
Harry podszedł do niej i zajął miejsce obok. Objął ją
ramieniem. Wiedział, o czym zawzięcie myślała. Ron chciał uczynić to samo, ale domyślił
się o co chodzi i nie mógł powstrzymać swojej negatywnej reakcji.
- Tylko nam nie mów, że ciągle myślisz o tej kretynce…
Hermiona spojrzała na Weasley’a, darząc go
nienawistnym spojrzeniem.
- Mam już dość wysłuchiwania o tym, jaką Alexandraise
jest kretynką, Ronaldzie. Obrażając ją, obrażasz również mnie. Przyjaźniłam się
z nią przez prawie sześć lat. Ja też jestem kretynką?
Widać było, że chłopak się zmieszał.
- Wiesz, o co mi chodzi.
- Nie, Ron, nie wiem o co tobie chodzi. Mógłbyś choć
przez chwilę spojrzeć na całą sytuację obiektywnie, i nie oceniać Alexandraise
tylko przez pryzmat tego, że jest Ślizgonką.
- Nie broń jej, Miona. Nie będę drążył tego tematu.
Zdania nie zmienię, a poza tym sam fakt, że Malfoy najwyraźniej zajął twoje
miejsce powinno dać tobie do myślenia.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech i już chciała coś
powiedzieć, kiedy Ron wyminął ją i Harry’ego i zniknął im z oczu. Spojrzała na
Pottera, który ku jej wielkiemu zaskoczeniu, nadal był obok.
- Ja… - zaczął brunet – Sam za bardzo nie wiem, co o
tym wszystkim myśleć, dlatego rozumiem, co musisz teraz czuć.
Hermiona poczuła, jak ciepłe uczucie oblewa jej serce.
Uśmiechnęła się lekko w stronę chłopaka.
- Nie chcę nikogo osądzać. Wydaje mi się, że
powinniśmy poczekać do przesłuchania – kontynuował – i wcale nie jesteś kretynką – dodał,
uśmiechając się szeroko w jej stronę. Odpowiedziała tym samym. Była wdzięczna,
że chociaż on był wsparciem, którego cholernie teraz potrzebowała.
***
Siedziała przy stole swojego domu, skubiąc resztki
owsianki. Głowę oparła na podpartym łokciu, a jej spojrzenie utkwione było w
jednym, martwym punkcie. Wydawać by się mogło, że była jeszcze bledsza niż
zazwyczaj. Dobry obserwator mógłby zauważyć, że straciła nawet na wadze.
Hermiona wzięła głęboki oddech i kierowała się w
stronę stołu Ślizgonów, przy którym miejsce zajmowała na szczęście tylko
Alexandraise.
Ross, usłyszawszy czyjś szybki krok, uniosła swoją
głowę do góry i na jej twarzy automatycznie pojawiło się zdziwienie. Przed nią
stała Hermiona Granger. Wyraz jej twarzy był poważny. Ślizgonka ostrożnie
wstała od stołu i znalazła się naprzeciwko niej. Obie mierzyły się
spojrzeniami. Obie zakuło mocniej serce. Obie zaczęły szybciej oddychać.
- Wesołych świąt – powiedziała w końcu Granger dosyć
szybko, choć głośno i wyraźnie. Wyraz jej twarzy nie zmienił się. Nadal był
kamienny. Alexandraise pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
- Wesołych świąt – odpowiedziała. Na moment zapanowała
niezręczna cisza, która była nie do zniesienia, kiedy Gryfonka odezwała się
ponownie.
- Mam nadzieję, że wszystko się niedługo wyjaśni –
odparła, po czym obróciła się na pięcie i zostawiła oniemiałą Alexandraise
samej sobie.
- Ja też – powiedziała już do siebie
Alexandraise. Kierowała się ku wyjściu, aby móc jak najszybciej znaleźć się w
swoim dormitorium.
***
Nienawidziła lochów. Kojarzyły jej się ze wszystkim,
co najgorsze. Nie dość, że była to najzimniejsza część zamku, to na pewno
najbardziej nieprzyjemna, chociażby przez fakt, że ciągle urzędował tutaj
nieobliczalny Snape, którego nie darzyła jakimkolwiek pozytywnym uczuciem.
Te miesiące w szkole były dosyć wyczerpujące, dlatego
nie mogła doczekać się chwili, w której zobaczy swoją malutką córkę i męża, za
którymi tęskniła niewyobrażalnie.
Nagle kobieta zatrzymała się, słysząc w pobliżu czyjś szloch.
Zmarszczyła brwi i postanowiła iść za jego źródłem. Nie musiała długo szukać.
Ku jej oczom ukazała się skulona, rudowłosa dziewczyna. Siedziała na zimnej
podłodze i ukryła swoją twarz w dłoniach. Anne mimo to rozpoznała ją.
Ognistorude włosy były znakiem rozpoznawczym zapłakanej dziewczyny.
- Panno Ross? – odezwała się.
Dziewczyna automatycznie wstała, otrzepała szatę i
otarła swoje łzy wierzchem dłoni. Miała okropnie zaczerwienione oczy i całą
zapuchniętą twarz. Choć Anne nie wzruszały takie widoki, w duchu musiała
przyznać, że jakby gdzieś ją zakuło.
- Przepraszam, właśnie szłam do dormitorium. Wesołych
świąt, pani profesor – powiedziała nieśmiało dziewczyna. Już chciała zniknąć
kobiecie z oczu, kiedy ta chwyciła ją za skrawek szaty i spojrzała w jej stronę
wyczekująco.
- Chyba jesteś nienormalna – prychnęła, obserwując ją
bacznie swoimi bursztynowymi oczami – Nie myśl sobie, że zostawię ciebie w
takim stanie.
Alexandraise spojrzała na nią, nie kryjąc swojego
zdziwienia. Płakała dosyć często. Ktoś mógłby nawet stwierdzić, że czynność ta, to coś w rodzaju jej hobby, które sumiennie zgłębiała. Jednych to dziwiło, a
drudzy byli już przyzwyczajeni. Nikt, oprócz Hermiony, nigdy nie podszedł do
niej i nie zapytał, co było przyczyną smutku. Aż do teraz. Przypomniała sobie
jedynie, kiedy profesor Sprout nazwała ją fontanną i w duchu miała nadzieję, że
Rosier nie nazwie jej tak samo.
- Co się stało? – spytała kobieta. Jej głos nie
przypominał tego z sali mugoloznawstwa. Podczas gdy tamten był donośny i
konkretny, ten niezwykle delikatny, a spojrzenie, którym od dłuższego czasu
darzyła Ślizgonkę, na pewno nie było przeszywające. Dziewczyna zauważyła w nich
coś w rodzaju troski.
- Nic takiego – odpowiedziała. Pomimo tego, że lubiła
swoją nową profesorkę, nie chciała jej się ze wszystkiego zwierzać. Po pierwsze
dlatego, że nie znała jej na tyle dobrze, aby wiedzieć, czy rzeczywiście przejęłaby
się tym, a po drugie, to nie chciała obarczać jej swoimi problemami. Przecież
każdy miał jakieś, tylko się do tego otwarcie nie przyznawał.
Anne przewróciła oczami i wyczarowała chusteczkę,
którą podarowała dziewczynie. Wiedziała, że nie będzie łatwo wyciągnąć z niej czegokolwiek,
ale postanowiła spróbować, a poza tym chyba domyślała się, o co mogłoby
chodzić.
- Nic takiego? I przez to nic twoja twarz wygląda jak dorodny i dojrzały pomidor?
Alexandraise parsknęła śmiechem. To naprawdę ją w
tamtej chwili rozśmieszyło.
- Może mogłabym ci jakoś pomóc? – profesorka nie
dawała za wygraną.
Dziewczyna westchnęła ciężko.
- Straciłam kogoś bliskiego, i nie mogę się z tym po
prostu pogodzić – odparła, nawet nie patrząc jej w oczy.
Anne była już pewna, że chodziło o to, o czym
wcześniej myślała. Westchnęła ciężko.
- Zapewne chodzi o pannę Granger?
Alexandraise przytaknęła.
- Nie wiem, ile się ze sobą przyjaźniłyście, ale
wydaje mi się, że prawdziwa przyjaźń powinna przetrwać wszystko…
- Ma pani rację, też tak uważam, ale sytuacja, której
obie padłyśmy ofiarą wystawiła naszą relację na wielką próbę.
- Tak niestety już się w życiu dzieje. Musimy być
przygotowani na wszystko.
- Muszę przyznać, że nie byłam przygotowana na to, że
ktoś podszyje się pode mnie i… - nie dokończyła, ponieważ głos jej zadrżał
niebezpiecznie.
- Alexandraise – zaczęła profesorka. Ich spojrzenia
się spotkały. Żadna z nich nie zamierzała odpuszczać – Jeśli jesteś pewna
swojej niewinności, to broń jej niczym lwica. Jeśli będziesz bardzo mocno
wierzyć w to, że sprawa wyjaśni się na twoją korzyść, to też tak będzie. Musisz
być jedynie wytrwała.
- Czyli pani mnie nie podejrzewa?
- Musiałabyś być wariatką, aby pozbawić samą siebie
kogoś, kogo na swój sposób kochasz. Gdybym nie miała racji, nie znalazłabym
ciebie zapłakanej – uśmiechnęła się serdecznie.
Dziewczyna również podarowała jej lekki uśmiech.
Musiała przyznać, że słowa kobiety podniosły ją trochę na duchu. Musiała
wierzyć.
- A co do Hermiony, to na pewno kojarzysz słynny cytat
z ,,Małego Księcia’’
Alexandraise nie musiała się długo zastanawiać.
- Stajesz się na zawsze odpowiedzialny za to…
-…co oswoiłeś – dokończyła Rosier – Obie jesteście za
siebie odpowiedzialne – na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Dziewczyna
była niezwykle delikatna i wrażliwa. Jej totalne przeciwieństwo, i to ją
do niej przyciągało. Postanowiła sobie, że pomoże dziewczynie tak, jak tylko
będzie potrafiła najlepiej.
- Dziękuję, że nie nazwała mnie pani fontanną –
odparła po chwili Ślizgonka.
Anne uniosła brwi do góry i skrzywiła się nieco.
- A ktoś już ciebie tak nazwał?
- Profesor Sprout
- Lepiej być fontanną, niż wielką kulą – kobieta puściła
jej oczko.
- Wesołych świąt – powiedziała Alexandraise, po czym
zniknęła jej z oczu.
- Wesołych świąt – odpowiedziała profesorka, która
musiała przyznać, że w te święta jednak nie zapomni o Hogwarcie.
Jejku, ten rozdział jest przepiękny! Autentycznie wzrusza, a Alexandraise staje mi się coraz bliższa.
OdpowiedzUsuńMyszko kochana,
Usuńdziękuję jak zwykle za komentarze, dzięki którym uśmiecham się sama do siebie! :*