środa, 22 marca 2017

VIII Fontanna



Pakowanie szło wyjątkowo mozolnie Hermionie. Podczas gdy Lavender i Parvati były przygotowane na ferie świąteczne już od dobrych kilku dni, ona miała wyjątkowy problem ze znalezieniem najpotrzebniejszych rzeczy. Zastanawiała się, gdzie mogła podziać swoją szczoteczkę do zębów. Po chwili przypomniała sobie, że pastę do zębów również gdzieś zawieruszyła. Kiedy zdenerwowanie powoli sięgało zenitu, dziewczyna postanowiła sprawdzić, jak szło chłopakom. Wyszła szybko ze swojego dormitorium i skierowała się w stronę ich sypialni.

Jej oczom ukazał się iście beztroski widok. Bagaże Ronalda i Harry’ego leżały rozwalone na podłodze i w znacznej połowie zapakowane. Przewróciła instynktownie oczami, kiedy dostrzegła, że Potter mierzył w rudzielca kulą uformowaną ze swoich tshirtów.

- Jeszcze nie spakowani? – pytanie zadała jakby sama sobie. Założyła ręce na piersiach i obdarzyła ich krytycznym spojrzeniem – Po południu mamy pociąg. Moglibyście się troszeczkę pospieszyć.

Harry uśmiechnął się do niej szeroko, odkładając swoje koszulkowe dzieło na bok.

- Minuta i będziemy gotowi – wzruszył ramionami – A ty zapewne zwarta i gotowa?

Dziewczyna westchnęła ciężko.

- Powinnam, ale z tego wszystkiego nie mogę znaleźć swojej cholernej szczoteczki do zębów, i… - nawet nie zauważyła, kiedy jej głos wzrósł o ton.

Od dłuższego czasu miała problemy z panowaniem nad swoimi emocjami. Potter domyślił się, że to nie szczoteczka była powodem jej irytacji. Obserwował jak z dnia na dzień wszystko kumulowało się w jego przyjaciółce, choć dzielnie nie przyznawała się do tego, że to jej ciążyło. Wiedział też, że nadejdzie taki moment, w którym w końcu wybuchnie.

Ron wstał i podszedł do Gryfonki kładąc jej na ramieniu swoją dłoń.

- Hermiono – spojrzał na nią pocieszająco – Wyluzuj, na pewno gdzieś jest. To tylko szczoteczka.

- Dla ciebie to tylko szczoteczka, Ronaldzie, a ja nie potrafię bez niej funkcjonować! – poddenerwowany ton zamienił się w krzyk. Zanim Hermiona zdała sobie sprawę z absurdalności swojej wypowiedzi, osunęła się na ziemię kryjąc twarz w dłoniach i ciężko oddychając.

Chciała na jakiś czas opuścić zamek. Nora była miejscem, gdzie na pewno będzie miała szansę na regenerację. Myśl o tym, że spędzi tam najbliższe dni sprawiała, że czuła się o niebo lepiej, ale nie mogła zapomnieć o wydarzeniach, które miały miejsce dosyć niedawno, i ciągle ta Alexandraise Ross. Osoba, o której nie potrafiła przestać myśleć.

Była na nią zła. Okropnie zła. Zawiodła ją, nie potrafiła stwierdzić, czy jej ufała. Zresztą, czy można jeszcze zaufać komuś po czymś takim? Była tylko jedna, bardzo ważna rzecz, o której Hermiona nie mogła zapominać. Alexandraise nie była zwykłym, nic nieznaczącym kimś. Z pewnością nie. Posłuchała się jej i zastanawiała się ciągle nad wydarzeniem, którego padła ofiarą, ale nic nie trzymało się kupy.

Z drugiej strony, czy Ślizgonka byłaby w stanie poświęcić relację, na którą obie pracowały latami? Przecież to bez sensu.

Przypomniał jej się wyraz oczu dziewczyny w dniu, w którym została otruta. Tego nie mogła zapomnieć. Widziała w nich wtedy ogromną rządzę, pragnienie, które z pewnością nie pasowały do Ross. Dobrze znała jej oczy, w których potrafiła dostrzec różne, dość skrajne emocje, ale na pewno nie to, co dostrzegła wtedy.

Harry podszedł do niej i zajął miejsce obok. Objął ją ramieniem. Wiedział, o czym zawzięcie myślała. Ron chciał uczynić to samo, ale domyślił się o co chodzi i nie mógł powstrzymać swojej negatywnej reakcji.

- Tylko nam nie mów, że ciągle myślisz o tej kretynce…

Hermiona spojrzała na Weasley’a, darząc go nienawistnym spojrzeniem.

- Mam już dość wysłuchiwania o tym, jaką Alexandraise jest kretynką, Ronaldzie. Obrażając ją, obrażasz również mnie. Przyjaźniłam się z nią przez prawie sześć lat. Ja też jestem kretynką?

Widać było, że chłopak się zmieszał.

- Wiesz, o co mi chodzi.

- Nie, Ron, nie wiem o co tobie chodzi. Mógłbyś choć przez chwilę spojrzeć na całą sytuację obiektywnie, i nie oceniać Alexandraise tylko przez pryzmat tego, że jest Ślizgonką.

- Nie broń jej, Miona. Nie będę drążył tego tematu. Zdania nie zmienię, a poza tym sam fakt, że Malfoy najwyraźniej zajął twoje miejsce powinno dać tobie do myślenia.

Dziewczyna wzięła głęboki oddech i już chciała coś powiedzieć, kiedy Ron wyminął ją i Harry’ego i zniknął im z oczu. Spojrzała na Pottera, który ku jej wielkiemu zaskoczeniu, nadal był obok.

- Ja… - zaczął brunet – Sam za bardzo nie wiem, co o tym wszystkim myśleć, dlatego rozumiem, co musisz teraz czuć.

Hermiona poczuła, jak ciepłe uczucie oblewa jej serce. Uśmiechnęła się lekko w stronę chłopaka.

- Nie chcę nikogo osądzać. Wydaje mi się, że powinniśmy poczekać do przesłuchania – kontynuował –  i wcale nie jesteś kretynką – dodał, uśmiechając się szeroko w jej stronę. Odpowiedziała tym samym. Była wdzięczna, że chociaż on był wsparciem, którego cholernie teraz potrzebowała.


***

Siedziała przy stole swojego domu, skubiąc resztki owsianki. Głowę oparła na podpartym łokciu, a jej spojrzenie utkwione było w jednym, martwym punkcie. Wydawać by się mogło, że była jeszcze bledsza niż zazwyczaj. Dobry obserwator mógłby zauważyć, że straciła nawet na wadze.

Hermiona wzięła głęboki oddech i kierowała się w stronę stołu Ślizgonów, przy którym miejsce zajmowała na szczęście tylko Alexandraise.

Ross, usłyszawszy czyjś szybki krok, uniosła swoją głowę do góry i na jej twarzy automatycznie pojawiło się zdziwienie. Przed nią stała Hermiona Granger. Wyraz jej twarzy był poważny. Ślizgonka ostrożnie wstała od stołu i znalazła się naprzeciwko niej. Obie mierzyły się spojrzeniami. Obie zakuło mocniej serce. Obie zaczęły szybciej oddychać.

- Wesołych świąt – powiedziała w końcu Granger dosyć szybko, choć głośno i wyraźnie. Wyraz jej twarzy nie zmienił się. Nadal był kamienny. Alexandraise pozwoliła sobie na lekki uśmiech.

- Wesołych świąt – odpowiedziała. Na moment zapanowała niezręczna cisza, która była nie do zniesienia, kiedy Gryfonka odezwała się ponownie.

- Mam nadzieję, że wszystko się niedługo wyjaśni – odparła, po czym obróciła się na pięcie i zostawiła oniemiałą Alexandraise samej sobie.

- Ja też – powiedziała już do siebie Alexandraise. Kierowała się ku wyjściu, aby móc jak najszybciej znaleźć się w swoim dormitorium.


***

Nienawidziła lochów. Kojarzyły jej się ze wszystkim, co najgorsze. Nie dość, że była to najzimniejsza część zamku, to na pewno najbardziej nieprzyjemna, chociażby przez fakt, że ciągle urzędował tutaj nieobliczalny Snape, którego nie darzyła jakimkolwiek pozytywnym uczuciem.

Te miesiące w szkole były dosyć wyczerpujące, dlatego nie mogła doczekać się chwili, w której zobaczy swoją malutką córkę i męża, za którymi tęskniła niewyobrażalnie.

Nagle kobieta zatrzymała się, słysząc w pobliżu czyjś szloch. Zmarszczyła brwi i postanowiła iść za jego źródłem. Nie musiała długo szukać. Ku jej oczom ukazała się skulona, rudowłosa dziewczyna. Siedziała na zimnej podłodze i ukryła swoją twarz w dłoniach. Anne mimo to rozpoznała ją. Ognistorude włosy były znakiem rozpoznawczym zapłakanej dziewczyny.

- Panno Ross? – odezwała się.

Dziewczyna automatycznie wstała, otrzepała szatę i otarła swoje łzy wierzchem dłoni. Miała okropnie zaczerwienione oczy i całą zapuchniętą twarz. Choć Anne nie wzruszały takie widoki, w duchu musiała przyznać, że jakby gdzieś ją zakuło.

- Przepraszam, właśnie szłam do dormitorium. Wesołych świąt, pani profesor – powiedziała nieśmiało dziewczyna. Już chciała zniknąć kobiecie z oczu, kiedy ta chwyciła ją za skrawek szaty i spojrzała w jej stronę wyczekująco.

- Chyba jesteś nienormalna – prychnęła, obserwując ją bacznie swoimi bursztynowymi oczami – Nie myśl sobie, że zostawię ciebie w takim stanie.

Alexandraise spojrzała na nią, nie kryjąc swojego zdziwienia. Płakała dosyć często. Ktoś mógłby nawet stwierdzić, że czynność ta, to coś w rodzaju jej hobby, które sumiennie zgłębiała. Jednych to dziwiło, a drudzy byli już przyzwyczajeni. Nikt, oprócz Hermiony, nigdy nie podszedł do niej i nie zapytał, co było przyczyną smutku. Aż do teraz. Przypomniała sobie jedynie, kiedy profesor Sprout nazwała ją fontanną i w duchu miała nadzieję, że Rosier nie nazwie jej tak samo.

- Co się stało? – spytała kobieta. Jej głos nie przypominał tego z sali mugoloznawstwa. Podczas gdy tamten był donośny i konkretny, ten niezwykle delikatny, a spojrzenie, którym od dłuższego czasu darzyła Ślizgonkę, na pewno nie było przeszywające. Dziewczyna zauważyła w nich coś w rodzaju troski.

- Nic takiego – odpowiedziała. Pomimo tego, że lubiła swoją nową profesorkę, nie chciała jej się ze wszystkiego zwierzać. Po pierwsze dlatego, że nie znała jej na tyle dobrze, aby wiedzieć, czy rzeczywiście przejęłaby się tym, a po drugie, to nie chciała obarczać jej swoimi problemami. Przecież każdy miał jakieś, tylko się do tego otwarcie nie przyznawał.

Anne przewróciła oczami i wyczarowała chusteczkę, którą podarowała dziewczynie. Wiedziała, że nie będzie łatwo wyciągnąć z niej czegokolwiek, ale postanowiła spróbować, a poza tym chyba domyślała się, o co mogłoby chodzić.

- Nic takiego? I przez to nic twoja twarz wygląda jak dorodny i dojrzały pomidor?

Alexandraise parsknęła śmiechem. To naprawdę ją w tamtej chwili rozśmieszyło.

- Może mogłabym ci jakoś pomóc? – profesorka nie dawała za wygraną.

Dziewczyna westchnęła ciężko.

- Straciłam kogoś bliskiego, i nie mogę się z tym po prostu pogodzić – odparła, nawet nie patrząc jej w oczy.

Anne była już pewna, że chodziło o to, o czym wcześniej myślała. Westchnęła ciężko.

- Zapewne chodzi o pannę Granger?

Alexandraise przytaknęła.

- Nie wiem, ile się ze sobą przyjaźniłyście, ale wydaje mi się, że prawdziwa przyjaźń powinna przetrwać wszystko…

- Ma pani rację, też tak uważam, ale sytuacja, której obie padłyśmy ofiarą wystawiła naszą relację na wielką próbę.

- Tak niestety już się w życiu dzieje. Musimy być przygotowani na wszystko.

- Muszę przyznać, że nie byłam przygotowana na to, że ktoś podszyje się pode mnie i… - nie dokończyła, ponieważ głos jej zadrżał niebezpiecznie.

- Alexandraise – zaczęła profesorka. Ich spojrzenia się spotkały. Żadna z nich nie zamierzała odpuszczać – Jeśli jesteś pewna swojej niewinności, to broń jej niczym lwica. Jeśli będziesz bardzo mocno wierzyć w to, że sprawa wyjaśni się na twoją korzyść, to też tak będzie. Musisz być jedynie wytrwała.

- Czyli pani mnie nie podejrzewa?

- Musiałabyś być wariatką, aby pozbawić samą siebie kogoś, kogo na swój sposób kochasz. Gdybym nie miała racji, nie znalazłabym ciebie zapłakanej – uśmiechnęła się serdecznie.

Dziewczyna również podarowała jej lekki uśmiech. Musiała przyznać, że słowa kobiety podniosły ją trochę na duchu. Musiała wierzyć.

- A co do Hermiony, to na pewno kojarzysz słynny cytat z ,,Małego Księcia’’

Alexandraise nie musiała się długo zastanawiać.

- Stajesz się na zawsze odpowiedzialny za to…

-…co oswoiłeś – dokończyła Rosier – Obie jesteście za siebie odpowiedzialne – na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Dziewczyna była niezwykle delikatna i wrażliwa. Jej totalne przeciwieństwo, i to ją do niej przyciągało. Postanowiła sobie, że pomoże dziewczynie tak, jak tylko będzie potrafiła najlepiej.

- Dziękuję, że nie nazwała mnie pani fontanną – odparła po chwili Ślizgonka.

Anne uniosła brwi do góry i skrzywiła się nieco.

- A ktoś już ciebie tak nazwał?

- Profesor Sprout

- Lepiej być fontanną, niż wielką kulą – kobieta puściła jej oczko.

- Wesołych świąt – powiedziała Alexandraise, po czym zniknęła jej z oczu.


- Wesołych świąt – odpowiedziała profesorka, która musiała przyznać, że w te święta jednak nie zapomni o Hogwarcie.

2 komentarze:

  1. Jejku, ten rozdział jest przepiękny! Autentycznie wzrusza, a Alexandraise staje mi się coraz bliższa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myszko kochana,
      dziękuję jak zwykle za komentarze, dzięki którym uśmiecham się sama do siebie! :*

      Usuń

Obserwatorzy