sobota, 11 marca 2017

VII Przysługa


Do Świąt Bożego Narodzenia pozostał tylko tydzień. Większość uczniów nie mogła doczekać się momentu, w którym zobaczą w końcu swoich najbliższych i będą mogli cieszyć się ich obecnością. Te ostatnie dni wydawały się niemiłosiernie dłużyć, a nauczyciele byli jakby bardziej upierdliwi niż zazwyczaj. Fakt zbliżających się Świąt, mogłoby się wydawać, że wolnych od nauki, nie przeszkadzał im na drodze do zadania niewyobrażalnych ilości esejów i wypracowań.

- Zdajecie sobie sprawę z tego, że wasze ostatnie recenzje książek – jeśli to recenzjami można w ogóle nazwać – wypadły beznadziejnie? – oznajmiła Anne Rosier, zajmując swoje stałe miejsce wśród kręgu uczniów. Obdarowała ich spojrzeniem swoich bystrych, bursztynowych oczu, które wydawały się przeszywać każdego z nich na wylot.

Kilkoro wzdrygnęło się, ale nikt nie zamierzał się odezwać. Nie zamierzali paść ofiarą kolejnej riposty ich profesorki, która paradoksalnie tylko czekała na odzew z ich strony. Przewróciła oczami wsłuchując się we wszechogarniającą ciszę i wstała z zamiarem zaparzenia sobie kolejnej filiżanki kawy.

Śliwkowa szata, którą miała na sobie, łopotała z każdym jej ruchem, niczym skrzydła motyla. Alexandraise, która do tego momentu wydawała się być gdzie indziej myślami, zaobserwowała jak nauczycielka zręcznie zaparza sobie ten aromatyczny napój. Jej nozdrza wypełnił przyjemny zapach, za którym bardzo przepadała.

- Tak jak powtarzałam uprzednio… Trzymając się zasady równości bądźcie świadomi tego, że nie mam nic przeciwko temu, abyście zaparzali w mojej klasie swoje napoje, skoro ja robię to notorycznie – powiedziała, tym razem nieco spokojniej. Zapewne nikt nie zauważył lekkiego uśmiechu, który wpełzł na jej twarz.

Lavender i Parvati już dawno o tym myślały. Uzgodniły nawet, że zamówią sobie ten sam zestaw porcelany i będą w niej zaparzać chińską herbatę, która była bogata w najróżniejsze właściwości. Spojrzały na siebie porozumiewawczo i uśmiechnęły się szeroko.

- Postanowiłam, że tym razem to ja wybiorę wam lekturę, którą będziecie mieli obowiązek przeczytać.

- Dlaczego? – zapytał z żalem w głosie Terry Boot. Podobno na zajęciach nie miało być żadnych ograniczeń.

- Ponieważ większość z was, w tym również pan, panie Boot, nie zrozumiała mojego polecenia. Zasugerowałam wam wybór książek, które w jakiś sposób pobudziłby wasze emocje. Chodziło mi o książki fabularne, bogate w różne metafory, przekazy. Chciałabym, abyście utożsamili się z bohaterami, zrozumieli ich, a przede wszystkim docenili dorobek literatury mugolskiej.  „Sztuka myślenia” jest owszem, świetnym poradnikiem, ale źle pan mnie zrozumiał.

Terry jak zwykle westchnął ciężko i tylko czekał na to, co zaproponuje im ich świetna pani profesor, która swoją drogą, zaczynała już go niemiłosiernie irytować. Wiecznie jej coś nie pasowało, do wszystkiego potrafiła się przyczepić, a zazwyczaj nie miał problemu z żadnym przedmiotem. Mugoloznawsto zaczęło być większym utrapieniem niż eliksiry u Snape’a.

- I jeśli jesteśmy już w kwestii przypominania, to nie zapominajcie o tym, że ten przedmiot jest nieobowiązkowy… - Anne Rosier uśmiechnęła się ironicznie, spoglądając prosto w oczy Krukona – nie chcę być waszym katem, ale w tej klasie, w mojej klasie, obowiązują moje zasady. Nikt was tutaj nie trzyma.

Chłopak spuścił wzrok. Nie zamierzał więcej dyskutować.

- Lektura jest dość krótka. Mniemam, że imię i nazwisko Antoine de Saint – Exupéry nic wam nie mówi?

Automatycznie spojrzenie nauczycielki oraz Alexandraise spotkały się ze sobą. Dziewczyna pozwoliła sobie na lekki uśmiech, dając tym samym do zrozumienia, że doskonale wiedziała, kim był wspomniany przez profesorkę autor. Nie miała żadnych wątpliwości, że ich lekturą będzie „Mały Książę”, do której uwielbiała od czasu do czasu wracać.

Rosier odwzajemniła uśmiech.

- „Mały Książę” tak nazywa się książka. Radzę czytać ją uważnie.

Alexandraie skinęła głową i tak jak reszta, zaczęła się pakować. Pierwszy raz, od jakiegoś czasu, uśmiechnęła się szeroko zdając sobie sprawę z tego, że czeka ją przyjemnie spędzony czas, który poświęci ponownemu przeczytaniu tej magicznej powieści, która miała dla niej niezwykle sentymentalną wartość. Miała nadzieję, że chociaż to pozwoli jej na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości.

Dziewczyna nawet nie zorientowała się, że została sam na sam w klasie ze swoją profesorką. Jej serce zaczęło bić nieco szybciej, bo mimo wszystko kobieta wydawała się być nieco nieprzewidywalna. Mogła zwrócić jej uwagę i skomentować to, że zawsze jest taka powolna.

Anne przyglądała się bacznie swojej uczennicy. Zawsze pakowała się powoli, nigdzie się nie spiesząc. Pochylając się nad po brzegi wypakowaną ogromnym tomiszczami torbą, odgarniała na bok swoje ognistorude włosy, które bez wątpienia były jej znakiem rozpoznawczym. Kobieta musiała w duchu przyznać, że uczennica przypominała jej Anię z Zielonego Wzgórza, nieco wyobcowaną marzycielkę. Z jej oczu mogła wyczytać wszystko. Za każdym razem, kiedy w nie patrzyła, czuła dziwny niepokój i ogromną chęć tego, aby w jakiś sposób pomóc dziewczynie, zwłaszcza teraz, kiedy padła ofiarą jakiegoś absurdalnego nieporozumienia.

Jednak nie znała jej na tyle dobrze, aby powiedzieć jej o tym wprost. Nie chciała jej do siebie zrażać. Odnosiła niewyjaśnioną chęć jej bliższego poznania. Chciała się tego wyprzeć, bo przecież nawiązywanie bliższych relacji z uczniami, było nieodpowiednie. Jako aspirujący pedagog musiała się jeszcze wiele nauczyć.


***

Hermiona wraz z Harry’m i Ronem wracali z wieczornego posiedzenia w bibliotece. Cała trójka była niewyobrażalnie zmęczona, biorąc pod uwagę fakt, że musieli główkować się nad esejem dla Snape’a. Stary Nietoperz uparł się, że chciałby dostać wszystkie prace jeszcze przed Świętami, ku ogromnemu zadowoleniu wszystkich uczniów oczywiście.

- Dobrze, że nie zażyczył sobie, żebyśmy ferie spędzali w szkole – odezwał się Potter.

- Musi mieć co robić – odparł Ron – Na pewno będzie siedział sam w tych swoich ciemnych lochach

- Perspektywa spędzenia ferii w szkole nie byłaby taka straszna – oznajmiła Hermiona, robiąc rozmarzoną minę – Wyobraźcie tylko sobie, całe dnie spędzane w bibliotece…

- To moje największe marzenie – zripostował Harry.

- Zostawanie na ferie w tym roku jest wykluczone – ton Rona był poważny i zdecydowany – Ta kretynka na pewno zostaje

- Przecież to tylko, żarty, Ron. Wszyscy jedziemy do Nory i ty dobrze o tym wiesz – uspakajał go Potter.

Hermiona nie postanowiła komentować zachowania swojego przyjaciela, ale kiedy usłyszała, że nazywa jej byłą przyjaciółkę kretynką, zrobiło się jej dziwnie głupio. Miała ochotę stanąć i zbesztać go za tak żenujące określenie, ale nie miała siły. Wiedziała, że jeżeli stanęłaby w jej obronie, Ron obraziłby się śmiertelnie i zaczął na nowo tłumaczyć to, dlaczego Alexandraise Ross jest według niego złem wcielonym. Nie potrzebowała kolejnego problemu. Chciała, aby te Święta były w miarę spokojne.

Kierowali się w stronę wieży Gryffindoru. Chcieli jak najszybciej wylądować w swoich łóżkach. Kiedy weszli w kolejny korytarz, zobaczyli przed sobą wcześniej wspomnianą Ślizgonkę, na widok której Hermiona wstrzymała oddech, a Ron zaczerwienił się niebezpiecznie.

Czuła, że byli za nią, słyszała ich głosy, ale nie postanowiła się obracać. Przyspieszyła kroku, mając nadzieję, że zaraz ich zgubi. Z drugiej strony miała niewyobrażalną ochotę rzucić się na szyję Hermionie i błagać ją o wybaczenie. Chciała życzyć jej Wesołych Świąt, podarować prezent, porozmawiać. Zaśmiała się nerwowo w duchu uświadamiając sobie, że rzeczy, które niegdyś były normalnością, teraz są prawie że nieosiągalnymi pragnieniami.

No właśnie, prawie nieosiągalnymi.

Dziewczyna nie miała wcześniej odwagi do tego, aby porozmawiać z Gryfonką o całej tej sprawie. Zdecydowała się, że teraz albo nigdy. Zatrzymała się, obróciła ostrożnie i odezwała.

- Hermiono – zaczęła, spoglądając na nią niepewnym wzrokiem. Naprzeciw niej stała cała ich trójka. Księżniczka i jej waleczni rycerze, będący w stanie chronić jej mimo wszystko – Mogłybyśmy porozmawiać?

Ron zacisnął pięści i spojrzał na Ślizgonkę spode łba. Co ona sobie wyobrażała? Po tym wszystkim miała czelność w ogóle odzywać się do Hermiony? Czy naprawdę była tak głupia, aby sądzić, że ona jej to wybaczy?

- Nie, nie mogłabyś – odpowiedział za nią Weasley.

W Hermionie aż się zagotowało. Chłopcy byli jej przyjaciółmi, owszem, ale tę sprawę musiała załatwić sama. Spojrzała wyzywająco w stronę Rona i pokręciła głową, chcąc dać mu do zrozumienia, aby nie wszczynał niepotrzebnej dyskusji. To ona musiała się tym zająć. Wiedziała o tym, że to nastąpi prędzej czy później i najwyraźniej teraz był ten moment.

- Ron, nie potrzebuję adwokata – odparła – Możecie wracać do wieży. Porozmawiam z tobą – zwróciła się w stronę Alexandraise.

Weasley nie dawał za wygraną. Harry, widząc, że jego przyjaciel aż gotuje się od środka, chwycił go za ramię i chciał już prowadzić w stronę Pokoju Wspólnego, kiedy rudzielec wyrwał mu się.

- Porozmawiasz z nią?! – jego wściekły głos rozbrzmiał po całym korytarzu – Może jeszcze pozwolisz, aby rzuciła w ciebie jakimś zaklęciem niewybaczalnym, co? Hermiono, ona powinna stanąć przed Ministerstwem! Nie rozumiem, dlaczego jest bezkarna!

Mówił o niej tak, jakby w ogóle jej tutaj nie było. Z dziwnych przyczyn nie zdenerwowała się. Spojrzała prosto w oczy Rona i zaczęła spokojnym tonem.

- Weasley, jeżeli uważasz siebie za takiego wszechwiedzącego, to odpowiedz mi na pytanie. Dlaczego chciałabym zabić Hermionę?

Chłopak parsknął.

- A skąd mam wiedzieć jakie brudne myśli nawiedzają twoją głowę? Na pewno miałaś jakiś powód, a jeżeli myślałaś, że wyjdziesz z tego bezkarnie, to myliłaś się. Osobiście dopilnuję tego, abyś wylądowała w Azkabanie.

Ślizgonka zaczęła oddychać szybciej, a ręce skrzyżowała na piersi.  

- W takim razie trzymam kciuki i wierzę w to, że ci się uda. A teraz, jeśli pozwolisz, chciałabym porozmawiać z Hermioną.

Gryfonka spojrzała niepewnie w jej stronę. Wydawała się być dla niej taka spokojna, opanowana.

- Harry, idźcie już. Uwierzcie mi, dam sobie radę – oznajmiła, pewnym siebie tonem, nieznoszącym sprzeciwu.

- Potter, w tobie nadzieja. Wierzę, że choć ty z tej fantastycznej dwójki posiadasz jeszcze trochę szarych komórek – nie mogła się powstrzymać. Z drugiej strony obraz rozwścieczonego Ronalda bawił ją. Był typowym cholerykiem, który najpierw dokonywał czynów, a dopiero potem myślał. Nie wiedziała jednak, że to niewinne według niej zdanie, doprowadzi go do szalonej furii.

Chłopak podbiegł w jej stronę i celował w jej kierunku różdżką. Dyszał ciężko, a jego twarz przybrała barwę purpury. Hermiona spojrzała na Harry’ego, który asekurował swojego przyjaciela. Gryfonka spojrzała na niego porozumiewawczo.

- Ron, stary, daj spokój. Narobisz sobie jedynie kłopotów.

- Jeśli Dumbledore nie potrafi sobie z tobą poradzić, to zrobię to ja. Jesteś taka pewna swojej niewinności? Przysięgnij, że to nie ty chciałaś ją otruć

Alexandraise spojrzała w stronę Hermiony, która obserwowała całą tę sytuację oniemiała. Najwyraźniej nie mogła uwierzyć w to, że Ron aż tak przejął się jej losem. Na pewno nie chciała wchodzić mu w drogę, choć z drugiej strony, Hermiona, którą znała, zaczęłaby odciągać go od tego żenującego pomysłu.

- Przysięgam – odpowiedziała.

- Nie rozumiem – wtrącił Harry, marszcząc brwi – Hermiona ciebie widziała. To byłaś ty.

- Przyznam, że nie wiem, jak mogłabym to wytłumaczyć, ale Hermiono, jeśli choć trochę jeszcze mi ufasz, to uwierz, że w momencie, w którym to się stało, znajdowałam się w lochach, przygotowywałam się na zajęcia. Nie wiem, kto mógłby posunąć się do tak okrutnego czynu, ale na pewno nie ja. Nigdy… Ja nigdy nie skrzywdziłabym ciebie, Hermiono… - ostatnie zdanie wypowiedziała nieco ciszej. Jej oddech był przyspieszony. Nie miała nawet odwagi spojrzeć w oczy przyjaciółki, ponieważ obawiała się tego, że mogłaby wybuchnąć płaczem i nie podołać całej tej sytuacji.

Przyglądał się im od dłuższego czasu. Na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek. Jakież to żenujące, pomyślał. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Alexandraise gotowa była poniżyć się tylko po to, aby odzyskać względy Granger. Na jej miejscu dałby sobie spokój, odpuściłby i spróbował zapomnieć. Jeśli Gryfonka nie wierzyła w niewinność rudowłosej, to równoznaczne z tym, że relacja je łącząca nie była i nie jest niczego warta. Nawet złamanego knuta.

Poruszył się niespokojnie, kiedy zorientował się, że cała czwórka zaczęła powoli zbliżać się w jego kierunku. Dostrzegł to, że Weasley celuje swoją różdżką w nieuzbrojoną Ross. Westchnął ciężko w duchu. Był głodny wrażeń. Chciał, aby wszystko potoczyło się szybciej.

- Rób co chcesz, Weasley – odezwała się po chwili Alexandraise – Ale będę bronić do końca swojej niewinności – dziewczyna uśmiechnęła się lekko w stronę Hermiony – Mam nadzieję, że będę miała okazję jeszcze z tobą porozmawiać. Z dala od wścibskich, rozwścieczonych wiewiórek.

Nim Granger postanowiła jej cokolwiek odpowiedzieć, Ron nie powstrzymał się i rzucił w Ślizgonkę zaklęciem.

- Rictusempra! – wrzasnął Ron i płomień niebieskiego światła podążył w kierunku zdezorientowanej Alexandraise.

Nie wiedział, po co to robił, ale wydawać by się mogło, że znalazł się przed nią naturalnie. Jakaś dziwna siła przygnała go tutaj i w momencie, w którym Weasley rzucił na nią zaklęcie, on zręcznie je odbił.

Wszyscy oniemieli włączając go.

- Malfoy? – głos Pottera rozbrzmiał echem po korytarzu. Nie krył swojego zdziwienia, kiedy ujrzał blondyna ochraniającego zdezorientowaną Ross.

Musiał wybrnąć jakoś z sytuacji. Po pierwsze, to w ogóle nie powinno go tutaj być. Prędzej czy później wyszłoby na jaw, że przysłuchiwał się ich lekkiej wymianie zdań już od jakiegoś czasu. Po drugie, nie powinien wtrącać się, ponieważ najzwyczajniej w świecie była to sprawa, która nie powinna go obchodzić, ponieważ w żaden sposób go nie dotyczyła, a po trzecie Ross nie była dla niego nikim ważnym. Mógłby nawet przyznać, że była tylko tym nikim właśnie, więc po co, do Salazara wielkiego, odbił zaklęcie Weasley’a?

- Wiedziałem, Weasley, że z ciebie niewychowany burak, ale żeby tak w nieuzbrojoną damę? Wstydziłbyś się – odparł bardzo spokojnie, poprawiając przy tym swoją szatę.

- Widzicie?! – krzyknął Ronald – Teraz powinnaś wiedzieć, kim zawsze była twoja przyjaciółka, Hermiono. Oboje są siebie warci – Rudzielec mierzył dziewczynę spojrzeniem swoich niebieskich, rozwścieczonych oczu.

Sama zainteresowana miała dość. Postanowiła zabrać stąd dwóch chłopców i zapomnieć o całej tej sytuacji.

- Dajmy temu wszystkiemu spokój – odparła, załamującym się tonem – Idziemy – zwróciła się do dwójki Gryfonów, nie racząc Alexandraise ani jednym spojrzeniem.

Ślizgonka nie spuszczała z niej wzroku. Obserwowała, jak Hermiona bierze pod ramię jednego i drugiego chłopaka, którzy postanowili milczeć. Mieli zmierzać do w stronę swojej wieży, kiedy Ślizgonka nadal nie dawała za wygraną.

- Wierzę w twoją inteligencję, Hermiono – zaczęła – wystarczy, abyś nieco intensywniej pomyślała – Gryfonka spojrzała na nią ukradkiem i skinęła głową, oddalając się.

Malfoy kręcił głową z niedowierzaniem.

- Dajże już sobie spokój – radził – Tylko się poniżasz.

Dziewczyna dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że znalazła się z nim sam na sam, na środku korytarza.

- Nie prosiłam ciebie o radę – powiedziała spokojnie – a tym bardziej o pomoc. Nie musiałeś tego robić – spojrzała na niego, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia. Nie znała go. Nie wiedziała, czego mogłaby się spodziewać. Intuicja podpowiadała jej, że nie zrobił tego bezinteresownie.

Blondyn wzruszył ramionami.

- Gdyby nie moja reakcja, nadal użalałabyś się nad sobą. Dlaczego nie zamierzałaś się z nim pojedynkować? Chciałaś podarować mu swoje szlachetne serduszko na dłoni?

- To nie jest twoja sprawa – oznajmiła sucho – Nie mam zamiaru nawet tobie dziękować, bo o nic ciebie nie prosiłam.

- Zobacz – zaczął tajemniczo – a według mnie, to przysługa. Może kiedyś nadarzy się okazja, w której ty również mnie w czymś wyręczysz? A może nawet pomożesz?


Ross zaśmiała się w duchu, uświadamiając sobie, że miała co do niego rację. 

1 komentarz:

  1. Kolejny wspaniały rozdział! Cieszę się, że są coraz dłuższe i rozbudowane emocjonalnie. Piszesz naprawdę wspaniale.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy