Do Świąt Bożego Narodzenia pozostał tylko tydzień.
Większość uczniów nie mogła doczekać się momentu, w którym zobaczą w końcu
swoich najbliższych i będą mogli cieszyć się ich obecnością. Te ostatnie dni
wydawały się niemiłosiernie dłużyć, a nauczyciele byli jakby bardziej
upierdliwi niż zazwyczaj. Fakt zbliżających się Świąt, mogłoby się wydawać, że
wolnych od nauki, nie przeszkadzał im na drodze do zadania niewyobrażalnych
ilości esejów i wypracowań.
- Zdajecie sobie sprawę z tego, że wasze ostatnie
recenzje książek – jeśli to recenzjami można w ogóle nazwać – wypadły
beznadziejnie? – oznajmiła Anne Rosier, zajmując swoje stałe miejsce wśród
kręgu uczniów. Obdarowała ich spojrzeniem swoich bystrych, bursztynowych oczu,
które wydawały się przeszywać każdego z nich na wylot.
Kilkoro wzdrygnęło się, ale nikt nie zamierzał się
odezwać. Nie zamierzali paść ofiarą kolejnej riposty ich profesorki, która
paradoksalnie tylko czekała na odzew z ich strony. Przewróciła oczami
wsłuchując się we wszechogarniającą ciszę i wstała z zamiarem zaparzenia sobie
kolejnej filiżanki kawy.
Śliwkowa szata, którą miała na sobie, łopotała z
każdym jej ruchem, niczym skrzydła motyla. Alexandraise, która do tego momentu
wydawała się być gdzie indziej myślami, zaobserwowała jak nauczycielka zręcznie
zaparza sobie ten aromatyczny napój. Jej nozdrza wypełnił przyjemny zapach, za
którym bardzo przepadała.
- Tak jak powtarzałam uprzednio… Trzymając się zasady
równości bądźcie świadomi tego, że nie mam nic przeciwko temu, abyście
zaparzali w mojej klasie swoje napoje, skoro ja robię to notorycznie –
powiedziała, tym razem nieco spokojniej. Zapewne nikt nie zauważył lekkiego
uśmiechu, który wpełzł na jej twarz.
Lavender i Parvati już dawno o tym myślały. Uzgodniły
nawet, że zamówią sobie ten sam zestaw porcelany i będą w niej zaparzać chińską
herbatę, która była bogata w najróżniejsze właściwości. Spojrzały na siebie
porozumiewawczo i uśmiechnęły się szeroko.
- Postanowiłam, że tym razem to ja wybiorę wam
lekturę, którą będziecie mieli obowiązek przeczytać.
- Dlaczego? – zapytał z żalem w głosie Terry Boot. Podobno na zajęciach nie miało być żadnych
ograniczeń.
- Ponieważ większość z was, w tym również pan, panie
Boot, nie zrozumiała mojego polecenia. Zasugerowałam wam wybór książek, które w
jakiś sposób pobudziłby wasze emocje. Chodziło mi o książki fabularne, bogate w
różne metafory, przekazy. Chciałabym, abyście utożsamili się z bohaterami,
zrozumieli ich, a przede wszystkim docenili dorobek literatury mugolskiej. „Sztuka myślenia” jest owszem, świetnym
poradnikiem, ale źle pan mnie zrozumiał.
Terry jak zwykle westchnął ciężko i tylko czekał na
to, co zaproponuje im ich świetna
pani profesor, która swoją drogą, zaczynała już go niemiłosiernie irytować.
Wiecznie jej coś nie pasowało, do wszystkiego potrafiła się przyczepić, a
zazwyczaj nie miał problemu z żadnym przedmiotem. Mugoloznawsto zaczęło być
większym utrapieniem niż eliksiry u Snape’a.
- I jeśli jesteśmy już w kwestii przypominania, to nie
zapominajcie o tym, że ten przedmiot jest nieobowiązkowy…
- Anne Rosier uśmiechnęła się ironicznie, spoglądając prosto w oczy Krukona
– nie chcę być waszym katem, ale w tej klasie, w mojej klasie, obowiązują moje zasady. Nikt was tutaj nie trzyma.
Chłopak spuścił wzrok. Nie zamierzał więcej
dyskutować.
- Lektura jest dość krótka. Mniemam, że imię i
nazwisko Antoine de Saint – Exupéry nic wam nie mówi?
Automatycznie spojrzenie nauczycielki oraz
Alexandraise spotkały się ze sobą. Dziewczyna pozwoliła sobie na lekki uśmiech,
dając tym samym do zrozumienia, że doskonale wiedziała, kim był wspomniany
przez profesorkę autor. Nie miała żadnych wątpliwości, że ich lekturą będzie
„Mały Książę”, do której uwielbiała od czasu do czasu wracać.
Rosier odwzajemniła uśmiech.
- „Mały Książę” tak nazywa się książka. Radzę czytać
ją uważnie.
Alexandraie skinęła głową i tak jak reszta, zaczęła
się pakować. Pierwszy raz, od jakiegoś czasu, uśmiechnęła się szeroko zdając
sobie sprawę z tego, że czeka ją przyjemnie spędzony czas, który poświęci
ponownemu przeczytaniu tej magicznej powieści, która miała dla niej niezwykle
sentymentalną wartość. Miała nadzieję, że chociaż to pozwoli jej na chwilę
oderwać się od szarej rzeczywistości.
Dziewczyna nawet nie zorientowała się, że została sam
na sam w klasie ze swoją profesorką. Jej serce zaczęło bić nieco szybciej, bo
mimo wszystko kobieta wydawała się być nieco nieprzewidywalna. Mogła zwrócić
jej uwagę i skomentować to, że zawsze jest taka powolna.
Anne przyglądała się bacznie swojej uczennicy. Zawsze
pakowała się powoli, nigdzie się nie spiesząc. Pochylając się nad po brzegi
wypakowaną ogromnym tomiszczami torbą, odgarniała na bok swoje ognistorude
włosy, które bez wątpienia były jej znakiem rozpoznawczym. Kobieta musiała w duchu
przyznać, że uczennica przypominała jej Anię z Zielonego Wzgórza, nieco
wyobcowaną marzycielkę. Z jej oczu mogła wyczytać wszystko. Za każdym razem,
kiedy w nie patrzyła, czuła dziwny niepokój i ogromną chęć tego, aby w jakiś
sposób pomóc dziewczynie, zwłaszcza teraz, kiedy padła ofiarą jakiegoś
absurdalnego nieporozumienia.
Jednak nie znała jej na tyle dobrze, aby powiedzieć
jej o tym wprost. Nie chciała jej do siebie zrażać. Odnosiła niewyjaśnioną chęć
jej bliższego poznania. Chciała się tego wyprzeć, bo przecież nawiązywanie
bliższych relacji z uczniami, było nieodpowiednie. Jako aspirujący pedagog
musiała się jeszcze wiele nauczyć.
***
Hermiona wraz z Harry’m i Ronem wracali z wieczornego
posiedzenia w bibliotece. Cała trójka była niewyobrażalnie zmęczona, biorąc pod
uwagę fakt, że musieli główkować się nad esejem dla Snape’a. Stary Nietoperz
uparł się, że chciałby dostać wszystkie prace jeszcze przed Świętami, ku
ogromnemu zadowoleniu wszystkich uczniów oczywiście.
- Dobrze, że nie zażyczył sobie, żebyśmy ferie
spędzali w szkole – odezwał się Potter.
- Musi mieć co robić – odparł Ron – Na pewno będzie
siedział sam w tych swoich ciemnych lochach
- Perspektywa spędzenia ferii w szkole nie byłaby taka
straszna – oznajmiła Hermiona, robiąc rozmarzoną minę – Wyobraźcie tylko sobie,
całe dnie spędzane w bibliotece…
- To moje największe marzenie – zripostował Harry.
- Zostawanie na ferie w tym roku jest wykluczone – ton
Rona był poważny i zdecydowany – Ta kretynka na pewno zostaje
- Przecież to tylko, żarty, Ron. Wszyscy jedziemy do
Nory i ty dobrze o tym wiesz – uspakajał go Potter.
Hermiona nie postanowiła komentować zachowania swojego
przyjaciela, ale kiedy usłyszała, że nazywa jej byłą przyjaciółkę kretynką,
zrobiło się jej dziwnie głupio. Miała ochotę stanąć i zbesztać go za tak
żenujące określenie, ale nie miała siły. Wiedziała, że jeżeli stanęłaby w jej
obronie, Ron obraziłby się śmiertelnie i zaczął na nowo tłumaczyć to, dlaczego
Alexandraise Ross jest według niego złem wcielonym. Nie potrzebowała kolejnego
problemu. Chciała, aby te Święta były w miarę spokojne.
Kierowali się w stronę wieży Gryffindoru. Chcieli jak
najszybciej wylądować w swoich łóżkach. Kiedy weszli w kolejny korytarz,
zobaczyli przed sobą wcześniej wspomnianą Ślizgonkę, na widok której Hermiona
wstrzymała oddech, a Ron zaczerwienił się niebezpiecznie.
Czuła, że byli za nią, słyszała ich głosy, ale nie
postanowiła się obracać. Przyspieszyła kroku, mając nadzieję, że zaraz ich
zgubi. Z drugiej strony miała niewyobrażalną ochotę rzucić się na szyję
Hermionie i błagać ją o wybaczenie. Chciała życzyć jej Wesołych Świąt,
podarować prezent, porozmawiać. Zaśmiała się nerwowo w duchu uświadamiając
sobie, że rzeczy, które niegdyś były normalnością, teraz są prawie że
nieosiągalnymi pragnieniami.
No właśnie, prawie
nieosiągalnymi.
Dziewczyna nie miała wcześniej odwagi do tego, aby
porozmawiać z Gryfonką o całej tej sprawie. Zdecydowała się, że teraz albo
nigdy. Zatrzymała się, obróciła ostrożnie i odezwała.
- Hermiono – zaczęła, spoglądając na nią niepewnym
wzrokiem. Naprzeciw niej stała cała ich trójka. Księżniczka i jej waleczni
rycerze, będący w stanie chronić jej mimo wszystko – Mogłybyśmy porozmawiać?
Ron zacisnął pięści i spojrzał na Ślizgonkę spode łba.
Co ona sobie wyobrażała? Po tym wszystkim miała czelność w ogóle odzywać się do
Hermiony? Czy naprawdę była tak głupia, aby sądzić, że ona jej to wybaczy?
- Nie, nie mogłabyś – odpowiedział za nią Weasley.
W Hermionie aż się zagotowało. Chłopcy byli jej przyjaciółmi,
owszem, ale tę sprawę musiała załatwić sama. Spojrzała wyzywająco w stronę Rona
i pokręciła głową, chcąc dać mu do zrozumienia, aby nie wszczynał niepotrzebnej
dyskusji. To ona musiała się tym zająć. Wiedziała o tym, że to nastąpi prędzej
czy później i najwyraźniej teraz był ten moment.
- Ron, nie potrzebuję adwokata – odparła – Możecie
wracać do wieży. Porozmawiam z tobą – zwróciła się w stronę Alexandraise.
Weasley nie dawał za wygraną. Harry, widząc, że jego
przyjaciel aż gotuje się od środka, chwycił go za ramię i chciał już prowadzić
w stronę Pokoju Wspólnego, kiedy rudzielec wyrwał mu się.
- Porozmawiasz z nią?! – jego wściekły głos rozbrzmiał
po całym korytarzu – Może jeszcze pozwolisz, aby rzuciła w ciebie jakimś zaklęciem
niewybaczalnym, co? Hermiono, ona powinna stanąć przed Ministerstwem! Nie
rozumiem, dlaczego jest bezkarna!
Mówił o niej tak, jakby w ogóle jej tutaj nie było. Z
dziwnych przyczyn nie zdenerwowała się. Spojrzała prosto w oczy Rona i zaczęła
spokojnym tonem.
- Weasley, jeżeli uważasz siebie za takiego
wszechwiedzącego, to odpowiedz mi na pytanie. Dlaczego chciałabym zabić
Hermionę?
Chłopak parsknął.
- A skąd mam wiedzieć jakie brudne myśli nawiedzają
twoją głowę? Na pewno miałaś jakiś powód, a jeżeli myślałaś, że wyjdziesz z
tego bezkarnie, to myliłaś się. Osobiście dopilnuję tego, abyś wylądowała w
Azkabanie.
Ślizgonka zaczęła oddychać szybciej, a ręce
skrzyżowała na piersi.
- W takim razie trzymam kciuki i wierzę w to, że ci
się uda. A teraz, jeśli pozwolisz, chciałabym porozmawiać z Hermioną.
Gryfonka spojrzała niepewnie w jej stronę. Wydawała
się być dla niej taka spokojna, opanowana.
- Harry, idźcie już. Uwierzcie mi, dam sobie radę –
oznajmiła, pewnym siebie tonem, nieznoszącym sprzeciwu.
- Potter, w tobie nadzieja. Wierzę, że choć ty z tej
fantastycznej dwójki posiadasz jeszcze trochę szarych komórek – nie mogła się
powstrzymać. Z drugiej strony obraz rozwścieczonego Ronalda bawił ją. Był
typowym cholerykiem, który najpierw dokonywał czynów, a dopiero potem myślał.
Nie wiedziała jednak, że to niewinne
według niej zdanie, doprowadzi go do szalonej furii.
Chłopak podbiegł w jej stronę i celował w jej kierunku
różdżką. Dyszał ciężko, a jego twarz przybrała barwę purpury. Hermiona spojrzała
na Harry’ego, który asekurował swojego przyjaciela. Gryfonka spojrzała na niego
porozumiewawczo.
- Ron, stary, daj spokój. Narobisz sobie jedynie
kłopotów.
- Jeśli Dumbledore nie potrafi sobie z tobą poradzić,
to zrobię to ja. Jesteś taka pewna swojej niewinności? Przysięgnij, że to nie
ty chciałaś ją otruć
Alexandraise spojrzała w stronę Hermiony, która
obserwowała całą tę sytuację oniemiała. Najwyraźniej nie mogła uwierzyć w to,
że Ron aż tak przejął się jej losem. Na pewno nie chciała wchodzić mu w drogę,
choć z drugiej strony, Hermiona, którą znała, zaczęłaby odciągać go od tego
żenującego pomysłu.
- Przysięgam – odpowiedziała.
- Nie rozumiem – wtrącił Harry, marszcząc brwi –
Hermiona ciebie widziała. To byłaś ty.
- Przyznam, że nie wiem, jak mogłabym to wytłumaczyć,
ale Hermiono, jeśli choć trochę jeszcze mi ufasz, to uwierz, że w momencie, w
którym to się stało, znajdowałam się w lochach, przygotowywałam się na zajęcia.
Nie wiem, kto mógłby posunąć się do tak okrutnego czynu, ale na pewno nie ja.
Nigdy… Ja nigdy nie skrzywdziłabym ciebie, Hermiono… - ostatnie zdanie
wypowiedziała nieco ciszej. Jej oddech był przyspieszony. Nie miała nawet
odwagi spojrzeć w oczy przyjaciółki, ponieważ obawiała się tego, że mogłaby
wybuchnąć płaczem i nie podołać całej tej sytuacji.
Przyglądał się im od dłuższego czasu. Na jego twarzy
pojawił się ironiczny uśmieszek. Jakież
to żenujące, pomyślał. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Alexandraise gotowa
była poniżyć się tylko po to, aby odzyskać względy Granger. Na jej miejscu dałby
sobie spokój, odpuściłby i spróbował zapomnieć. Jeśli Gryfonka nie wierzyła w
niewinność rudowłosej, to równoznaczne z tym, że relacja je łącząca nie była i
nie jest niczego warta. Nawet złamanego knuta.
Poruszył się niespokojnie, kiedy zorientował się, że
cała czwórka zaczęła powoli zbliżać się w jego kierunku. Dostrzegł to, że
Weasley celuje swoją różdżką w nieuzbrojoną Ross. Westchnął ciężko w duchu. Był
głodny wrażeń. Chciał, aby wszystko potoczyło się szybciej.
- Rób co chcesz, Weasley – odezwała się po chwili
Alexandraise – Ale będę bronić do końca swojej niewinności – dziewczyna uśmiechnęła
się lekko w stronę Hermiony – Mam nadzieję, że będę miała okazję jeszcze z tobą
porozmawiać. Z dala od wścibskich, rozwścieczonych wiewiórek.
Nim Granger postanowiła jej cokolwiek odpowiedzieć,
Ron nie powstrzymał się i rzucił w Ślizgonkę zaklęciem.
- Rictusempra! –
wrzasnął Ron i płomień niebieskiego światła podążył w kierunku zdezorientowanej
Alexandraise.
Nie wiedział, po co to robił, ale wydawać by się
mogło, że znalazł się przed nią naturalnie.
Jakaś dziwna siła przygnała go tutaj i w momencie, w którym Weasley rzucił na
nią zaklęcie, on zręcznie je odbił.
Wszyscy oniemieli włączając go.
- Malfoy? – głos Pottera rozbrzmiał echem po korytarzu.
Nie krył swojego zdziwienia, kiedy ujrzał blondyna ochraniającego zdezorientowaną
Ross.
Musiał wybrnąć jakoś z sytuacji. Po pierwsze, to w
ogóle nie powinno go tutaj być. Prędzej czy później wyszłoby na jaw, że
przysłuchiwał się ich lekkiej wymianie zdań już od jakiegoś czasu. Po drugie,
nie powinien wtrącać się, ponieważ najzwyczajniej w świecie była to sprawa,
która nie powinna go obchodzić, ponieważ w żaden sposób go nie dotyczyła, a po
trzecie Ross nie była dla niego nikim ważnym. Mógłby nawet przyznać, że była
tylko tym nikim właśnie, więc po co,
do Salazara wielkiego, odbił zaklęcie Weasley’a?
- Wiedziałem, Weasley, że z ciebie niewychowany burak,
ale żeby tak w nieuzbrojoną damę? Wstydziłbyś się – odparł bardzo spokojnie, poprawiając
przy tym swoją szatę.
- Widzicie?! – krzyknął Ronald – Teraz powinnaś
wiedzieć, kim zawsze była twoja przyjaciółka,
Hermiono. Oboje są siebie warci – Rudzielec mierzył dziewczynę spojrzeniem swoich
niebieskich, rozwścieczonych oczu.
Sama zainteresowana miała dość. Postanowiła zabrać
stąd dwóch chłopców i zapomnieć o całej tej sytuacji.
- Dajmy temu wszystkiemu spokój – odparła, załamującym
się tonem – Idziemy – zwróciła się do dwójki Gryfonów, nie racząc Alexandraise
ani jednym spojrzeniem.
Ślizgonka nie spuszczała z niej wzroku. Obserwowała,
jak Hermiona bierze pod ramię jednego i drugiego chłopaka, którzy postanowili
milczeć. Mieli zmierzać do w stronę swojej wieży, kiedy Ślizgonka nadal nie
dawała za wygraną.
- Wierzę w twoją inteligencję, Hermiono – zaczęła –
wystarczy, abyś nieco intensywniej pomyślała – Gryfonka spojrzała na nią
ukradkiem i skinęła głową, oddalając się.
Malfoy kręcił głową z niedowierzaniem.
- Dajże już sobie spokój – radził – Tylko się
poniżasz.
Dziewczyna dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że
znalazła się z nim sam na sam, na środku korytarza.
- Nie prosiłam ciebie o radę – powiedziała spokojnie –
a tym bardziej o pomoc. Nie musiałeś tego robić – spojrzała na niego, czekając
na jakiekolwiek wyjaśnienia. Nie znała go. Nie wiedziała, czego mogłaby się
spodziewać. Intuicja podpowiadała jej, że nie zrobił tego bezinteresownie.
Blondyn wzruszył ramionami.
- Gdyby nie moja reakcja, nadal użalałabyś się nad
sobą. Dlaczego nie zamierzałaś się z nim pojedynkować? Chciałaś podarować mu
swoje szlachetne serduszko na dłoni?
- To nie jest twoja sprawa – oznajmiła sucho – Nie mam
zamiaru nawet tobie dziękować, bo o nic ciebie nie prosiłam.
- Zobacz – zaczął tajemniczo – a według mnie, to
przysługa. Może kiedyś nadarzy się okazja, w której ty również mnie w czymś
wyręczysz? A może nawet pomożesz?
Ross zaśmiała się w duchu, uświadamiając sobie, że
miała co do niego rację.
Kolejny wspaniały rozdział! Cieszę się, że są coraz dłuższe i rozbudowane emocjonalnie. Piszesz naprawdę wspaniale.
OdpowiedzUsuń