Leżała
na zimnej posadzce, nie mając ani odrobiny siły do tego, aby się podnieść.
Miała wrażenie, że każdy minimalny ruch sprawiał, że niewyobrażalny ból
rozchodził się po całym jej ciele. Chciała zacząć krzyczeć, ale na nic zdały
się próby. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Nagle poczuła, że ktoś zacisnął
ręce na jej obolałych nadgarstkach. Skrzywiła się, z trudem powstrzymując łzy
napływające do oczu. Nie mogła dostrzec, kim była osoba znajdująca się przed
nią.
-
Zatańczymy? – znała skądś ten głos. Niezwykle spokojny i opanowany.
Nie
zwróciła nawet uwagi na absurdalność pytania, kiedy ktoś brutalnie przywrócił
ją do pozycji stojącej. Nie mogła utrzymać się na nogach, zanim więc upadła, mężczyzna
przycisnął ją do siebie tak, że głowę miała opartą na jego klatce piersiowej.
Mogła wyczuć rytm jego serca, który był nierównomierny.
Bała
się. Bała się bardzo. Ból promieniował od czubka głowy, aż po koniuszki palców
u stóp, a ona nie miała się jak bronić. Wyczuła, że osobie, przy której się
teraz znajdowała, z pewnością nie zależało na jej dobrze.
-
Pytałem się, czy zatańczymy – powtórzył pytanie, tym razem podnosząc swój ton i
bestialsko zaciskając dłonie na talii dziewczyny. Nie mogła odpowiedzieć. Z jej
gardła wydobył się dźwięk nieco zbliżony do pisku małego kota.
-
Na zadawane pytania należy odpowiadać! – warknął.
Porwał
ją w wir okrutnego tańca. Usłyszała melodię walca, który z reguły powinien być
powolny i niezwykle dostojny. Ten przypominał najgorszą torturę, biorąc pod
uwagę przyśpieszone tempo i sposób, w jaki mężczyzna ją trzymał. Nie mogła
powstrzymać łez, które spływały po jej policzkach. Próbowała spojrzeć w oczy
oprawcy, ale jedyne co dostrzegła, to blond grzywę opadającą lekko na czoło.
-
Marna z ciebie tancerka – oznajmił pogardliwie, odpychając ją od siebie.
Upadła
na zimną posadzkę, ciężko dysząc. Skuliła się w kłębek i oddychała szybko.
Chciała zamknąć oczy. Chciała, aby to wszystko okazało się nieprawdą. Mężczyzna
podszedł do niej i nachylił się nad jej twarzą.
-
Wstawaj Selwyn, ty zdradziecka szmato! – krzyknął – Zapłacisz za wszystko.
Spłacisz cały swój dług – strach sięgnął apogeum. Ostatkami sił spojrzała raz
jeszcze w stronę mężczyzny. Jego szare oczy były puste, a usta uformowane w
krzywym uśmiechu.
Blondyn
podniósł się do góry i skierował w jej stronę różdżkę. Usłyszała jeszcze
przerażający śmiech i zaraz po tym strumień zielonego światła ugodził ją w
klatkę piersiową.
Obudziła
się.
Rozejrzała
się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. Po chwili zdała sobie sprawę, że
to na szczęście jej dormitorium. Opadła z braku sił na mokrą od potu poduszkę i
dziękowała wszystkim świętościom, że to był tylko zły sen. Nim zasnęła,
zastanawiała się, dlaczego ktoś myślał, że nazywała się Selwyn, i tym kimś był Draco Malfoy?
***
Pomimo
tego, że żył na tym świecie dosyć długo, jakoś nigdy nie znalazł okazji ku
temu, aby odwiedzić Włochy. Słyszał wiele o tym kraju. Najczęściej były to
słowa pełne zachwytu nad italskim krajobrazem.
Już
nieco od ponad pół godziny przemierzał wąskie uliczki małego miasteczka Fiuggi,
które znajdowało się niedaleko włoskiej stolicy. Nie mógł ukryć zachwytu.
Miejscowość położona była na górskim wzniesieniu, bogata w zabytkowe kamieniczki.
Na balkonach wielu z nich, dostrzegł donice pełne rozmaitych, kolorowych
kwiatów, a w powietrzu unosił się niebiański aromat przepysznego jedzenia.
Mógłby
oczywiście teleportować się do miejsca docelowego, ale pozwolił sobie na
odrobinę przyjemności. Kiedy wyszedł z uliczki, podążył przed siebie,
zmierzając na obrzeża miasteczka.
Na
horyzoncie pojawiło się górskie pasmo i tuż niedaleko majaczył niewielki, lecz
urokliwy domek z całości zbudowany z brązowego kamienia. Otaczała go zieleń, a
słońce wpadało do jego środka poprzez uchylone, drewniane okiennice. Starzec
podszedł do drewnianych drzwi i zadzwonił dzwonkiem.
Nie
musiał długo czekać. Przed nim automatycznie pojawiła się rudowłosa kobieta,
która uśmiechała się szeroko jedynie przez moment, lecz kiedy w pełni dotarło
do niej, kto znalazł się w progu jej domu, zaniemówiła, a jej niebieskie oczy
wydawały się unikać spojrzenia mężczyzny na każdym kroku.
-
Albus Dumbledore – powiedziała szeptem, przełykając ślinę – Ja…
-
Witaj, droga Gerladine. Sprawa, z którą do ciebie przychodzę zajmie nam trochę,
dlatego wydaje mi się, że stanie w progu domu przez cały ten czas, będzie dla
nas obojga nieco męczące – uśmiechnął się serdecznie, a kobieta jedynie skinęła
głową.
Wnętrze
domu urządzone było w iście gustownym stylu. Kobieta zaprosiła go do salonu,
gdzie znajdowały się starodawne, brązowe meble. Wydawać by się mogło, że miała
za chwilę zemdleć, ale wzięła głęboki oddech i zajęła miejsce obok
Dumbledore’a, na białej, skórzanej sofie.
Stwierdził,
że nie zmieniła się przez te wszystkie lata. Była bardzo podobna do swojej
córki. Jedyne, co je różniło, to odcień skóry i kolor oczu. Geraldine posiadała
oliwkową cerę i niebieskie tęczówki. Swoje długie, ognistorude włosy zaplotła w
warkocz.
-
Czemu zawdzięczam pańską wizytę? – to pytanie zadała chyba jedynie dla zasady,
bo dobrze wiedziała, dlaczego jej stary dyrektor pojawił się u niej w domu, po
tych wszystkich latach.
-
Ładnie się tutaj urządziłaś – zignorował jej pytanie, rozglądając się po
pomieszczeniu – Wybacz mi moje niegrzeczne zainteresowanie, ale mieszkasz tutaj
sama?
-
Mąż jest jeszcze w pracy…
-
Wyszłaś za mąż?
-
Ja i Franco jesteśmy małżeństwem od piętnastu lat – unikała jego spojrzenia.
Albus nadal lekko się uśmiechał.
-
Rozumiem – odparł – Zapewne wasze dzieci są jeszcze w szkole
Wreszcie
spojrzała na niego z wielkim bólem w oczach. Już dawno temu postanowiła sobie,
że nie będzie miała więcej dzieci. Ona była jej jedyną córką, o której myślała
codziennie. Wiedziała, że była powodem jego wizyty, dlatego postanowiła przejść
do sedna sprawy i nie przeciągać niepotrzebnie tej rozmowy.
-
Czy… Czy z Alexandraise wszystko w porządku? – zapytała, najciszej jak
potrafiła. Wypowiadanie mienia dziewczyny sprawiało jej wielką trudność. Jej
serce zaczęło bić szybciej.
-
Na razie tak – odparł – ale obawiam się, że niedługo znajdzie się w ogromnym
niebezpieczeństwie.
-
Niedługo? Co to oznacza?
-
Gerladine, muszę przyznać, że popełniłem złą decyzję zgadzając się na to, aby
przejąć odpowiedzialność nad twoim dzieckiem. Chcąc jej dobra, naraziłem ją na
najgorsze. Otóż widzisz, moja droga. Zapewne doskonale zdajesz sobie sprawę z
tego, że Tom powrócił nieco ponad rok temu? – instynktownie skierował swoje
spojrzenie w stronę jej lewego przedramienia, które zakryte było rękawem białej
bluzki.
Kobieta
natychmiastowo dotknęła tego miejsca, które piekło niesamowicie za każdym
razem, kiedy jej dawny pan zwoływał zebranie. Ignorowała to i z każdym aktem
tejże ignorancji jej strach wzrastał. Wiedziała bowiem, że w końcu nadejdzie
dzień, w którym Czarny Pan ją znajdzie, a wtedy nie będzie miała szansy na
usprawiedliwienie. Nie stawiła się wtedy, kiedy powrócił. To było
wystarczające.
-
Widzisz, musiałem oddać Alexandraise do sierocińca. Nie widziałem lepszego rozwiązania,
tym bardziej, że nie chciałaś, aby Severus dowiedział się o jej istnieniu. Rozumiem,
że chciałaś usunąć się całkowicie z naszego świata, ale teraz twoja córka
potrzebuje pomocy. Wszyscy myślą, że jest mugolaczką. Wszystko byłoby jak
najbardziej w porządku, bo sama dobrze wiesz o tym, że w Hogwarcie uczą się
dzieci mugolskiego pochodzenia, ale nie w jej przypadku. Twoja córka, jak się
zapewne domyślasz, trafiła do Slytherinu, i to wzbudza niemałe zainteresowanie
osób nieświadomych jej prawdziwego pochodzenia. Voldemort, z dnia na dzień
rośnie w siłę. W szkole dochodzi do ataków na mugolskich uczniach. Przez
przypadek Tom dowiedział się, że Alexandraise jest jedną z nich i chce
dowiedzieć się wszystkiego na jej temat.
Geraldine
wydawała się nie mrugać przez chwilę. Musiała przetrawić wszystko, co przed
chwilą usłyszała. Jej twarz pobladła, a serce wydawało się przemieszczać po
całej jej klatce piersiowej. Musiała jednak zachować zimną krew.
-
Wiem, czego ode mnie oczekujesz – odparła tonem pozbawionym jakiekolwiek emocji
– Ale nie mogę tego zrobić.
Spodziewał
się takiej odpowiedzi, ale nadal postanowił drążyć temat.
-
Zdajesz sobie sprawę z tego, że twoja córka może zginąć?
Cisza.
-
Gerladine – zaczął, przeszywając ją swoim wzorkiem zza okularów połówek – Wasza
córka jest bardzo mądrą i inteligentną czarownicą. Wiesz, jak bardzo ciebie
przypomina? Jedynie oczy ma po Severusie.
Nie
mogła tego słuchać. Co ją to obchodziło? Już od piętnastu lat żyła w mugolskim
świecie, ułożyła sobie życie na nowo i nie zamierzała wracać do przeszłości.
Jej córka właśnie do niej należała, a dawna, niespełniona miłość tym bardziej.
-
Co mam według ciebie zrobić? – zapytała z wyrzutem – Skazać siebie na śmierć
przyznając się do tego, że to moja córka? Nie po to było to wszystko. Przecież
prosiłam, abyś wmówił wszystkim, że umarłam.
Ostatnie
zdanie nieco rozbawiło Dumbledore’a. Widać, Gerladine nie zmieniła się ani
trochę. Jej dobro zawsze musiało być najważniejsze.
-
Zrobisz oczywiście to, co będziesz uważała za słuszne – powiedział spokojnie,
wstając z sofy i poprawiając swoją szatę – nie miałem zamiaru ciebie do niczego
zmuszać. Uznałem jednak, że powinienem poinformować ciebie o zaistniałej
sytuacji.
Kobieta
prychnęła i nie kryła swojej złości. Znała mężczyznę i wiedziała do czego mógł
być zdolny, aby osiągnąć swój cel. Był mistrzem manipulacji.
-
Ten świat już dla mnie nie istnieje – oznajmiła – już dawno zapomniałam o tym
wszystkim. Nie znam swojej córki, nie możesz ode mnie oczekiwać, abym…
-
Niczego nie oczekuję. Nie pozwolę, aby Alexandraise stało się coś złego, ale
nie pozostało mi zbyt wiele czasu, moja droga – wskazał na swoją poczerniałą
rękę – Kiedy mnie zabraknie, nie będę mógł jej już chronić.
-
Ona ma jeszcze ojca – odparła – Niech poczuje się do odpowiedzialności.
-
Uwierz, że na pewno poczułby się do niej, gdyby tylko znał prawdę.
Albus
uznał, że dalsza rozmowa z kobietą nie miała najmniejszego sensu. Powędrował ku
wyjściu i grzecznie pożegnał się z właścicielką domu.
-
W takim razie życzę powodzenia – uśmiechnął się serdecznie.
-
Nigdy go nic nie obchodziło, Dumbledore! Dlatego nie powiedziałam mu, że jestem
w ciąży. Do końca latał za Evans, nawet kiedy wyszła za Pottera. Nawet nie
wyobrażasz sobie, co wtedy czułam. Ona zawsze była na pierwszym miejscu,
zawsze! Przeklęta szlama! – krzyczała, chcąc usprawiedliwić swoje zachowanie –
Założę się, że nawet gdyby wiedział, to i tak nic by sobie z tego nie robił!
-
Rozumiem twój ból, ale teraz nie chodzi o ciebie i Severusa, a o wsze wspólne
dziecko. Poza tym, cała wasza trójka może być w niebezpieczeństwie. Jeśli
kiedykolwiek kochałaś Severusa, nie pozwól, aby jemu i dziewczynie stało się
coś złego.
-
Nigdy nie kochałam nikogo tak jak jego, przecież wiesz – odparła, załamującym
się tonem – Ale odrzucenie jest czymś okropnym, zdajesz sobie z tego sprawę? Za
każdym razem, kiedy okazywałam mu uczucia, odrzucał mnie. Za każdym, cholernym
razem. Wiedziałam, że kochał Evans. Zawsze o tym wiedziałam, ale tak bardzo go
pragnęłam… Nie mogę wrócić do Anglii, zrozum. Nie chcę rozdrapywać starych ran.
-
Czasami warto poświęcić się dla dobra ogółu, Gerladine, a jeszcze lepiej dla
osób, które się kocha.
***
Ciało
Colina Creeveya zwisało do góry nogami tak, jakby ktoś go podwiązał. Miał
zamknięte oczy i sprawiał wrażenie, jakby spał. Grupka uczniów, która
znajdowała się w tej chwili przy wierzy Gryffindoru, była w ogromnym szoku.
-
Pomocy! Pomocy! – rozbrzmiał głos Grubej Damy – Kolejny atak! Kolejny atak!
Alexandraise,
która znajdowała się wśród tych wszystkich uczniów wzięła głęboki oddech i
zaczęła rozglądać się wokół siebie. Obok niej automatycznie pojawiła się
Hermiona, która jako prefekt miała obowiązek zapanować nad wszechogarniającym
zamieszaniem.
-
Wszyscy proszeni są o zachowanie spokoju! – rozbrzmiał jej głos.
Nagle
pojawiła się profesor McGonagall, a tuż za nią sunęła się sylwetka profesor
Rosier. Alexandraise spojrzała na obie kobiety. Wszyscy natomiast skierowali
swoje podejrzliwe spojrzenia w stronę Ślizgonki. Na pewno myśleli, że to ona
była sprawczynią całego zajścia.
-
Wielkie nieba! – odezwała się opiekunka Gryffindoru spoglądając na ciało
swojego ucznia.
-
To na pewno ona! – krzyknął Ron Weasley wskazując na nią palcem.
-
To nie pan będzie osądzał o tym, kto jest winny, a kto nie – odparła Rosier,
mierząc go spojrzeniem swoich bursztynowych oczu. Alexandraise podziękowała jej
w duchu.
-
Wszyscy są proszeni o powrót do swoich dormitoriów.
I
bez słowa uczniowie posłuchali rozkazu McGonagall.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz