niedziela, 19 lutego 2017

V Nadzieja matką głupich


Wszystkiego było odrobinę za dużo. Nie potrafiła się w tym odnaleźć, tym bardziej, że wokół niej nie było nikogo, kto mógłby rzeczywiście przejąć się jej losem. Czy w środowisku, w którym przebywała na co dzień, znajdowała się choć jedna osoba, która wierzyła w jej niewinność? Hermiona była dla niej całym światem, jakkolwiek by to brzmiało. Była wsparciem, wiernym kompanem i otuchą. Dlaczego ktoś uparcie dążył do tego, aby je rozdzielić? Dlaczego, na Merlina, to wszystko zdarzało się właśnie jej? Czy nie wystarczająco wycierpiała już w swoim szesnastoletnim życiu?

Spożywanie każdego posiłku w Wielkiej Sali, od dłuższego czasu nie należało do przyjemnych. Tęsknym wzrokiem obserwowała stół Gryfonów, przy którym siedziała jej była przyjaciółka. Bezustannie towarzyszyli jej Potter i Weasley, którzy oczywiście byli zadowoleni z faktu, że dziewczyna nie kręci się już wokół ich przyjaciółki. Ich nienawiść względem jej osoby, znacznie zwiększyła się i chłopcy nie kryli swojej niechęci do niej. Wszystkie zajęcia, które mieli akurat z Gryfonami, były nie do zniesienia. Ilości nienawistnych spojrzeń, którymi za każdym razem ją obdarowywali, nie była w stanie nawet zliczyć. Weasley nie szczędził sobie oszczerstw pod jej adresem. Gryfon powstrzymywał się od tego, aby samodzielnie nie wykonać na niej wyroku sprawiedliwości. Taka obślizgła zdrajczyni, którą według niego była, nie powinna być spokojna. Musiała uważać.

Alexandraise nie była nawet w stanie niczego przełknąć, a o śnie w jej przypadku nie było mowy. W nocy jej głowa wydawała się parować od natłoku myśli. Po ostatniej rozmowie ze Snape’m stała się jeszcze bardziej niespokojna. Nie miała nawet siły bronić swojej niewinności, choć oskarżenia, którymi obarczyła ją Hermiona, były wręcz absurdalne. Dobrze o tym wiedziała i nie potrafiła zrozumieć, co było powodem tego, że Granger tak szybko straciła do niej zaufanie.

Widziała cię. Podobno to ty podałaś jej sok z trucizną, który potem wypiła.

 Słowa Snape’a brzęczały w jej głowie, nie dając o sobie zapomnieć. Widziała ją? Ross dobrze pamiętała, że w dzień, w którym wydarzyło się nieszczęście, znajdowała się w cholernym Pokoju Wspólnym, czytając książkę. Przez chwilę, w głowie dziewczyny pojawiła się myśl; a co jeśli, ktoś użył eliksiry wielosokowego i bezczelnie się pod nią podszył? Jej serce zaczęło bić szybciej, i chciała to wykrzyczeć, aby Hermiona przemyślała jeszcze dokładnie całą tę sytuację, ale coś ją zatrzymało. Opadała z sił.  Czy w takim przypadku relację obu dziewczyn można było nazwać przyjaźnią? Skąd Gryfonka była pewna, że to ona doprowadziła do tego okrutnego aktu? Wszystko wskazywało na to, że obie nie znały się na tyle, aby ręczyć za siebie mimo wszystko.

Westchnęła ciężko, wstając i kierując się ku wyjściu. Mimowolnie skierowała swoje spojrzenie w stronę stołu nauczycielskiego, przy którym miejsce zajmowała większa część hogwarckiego personelu. Jej spojrzenie spotkało się z bystrymi oczami jej dyrektora, w których mogła dostrzec iskierki pocieszania. Mogłaby przysiąc, że jego wargi wypowiedziały zdanie, które skierowane było wyraźnie do niej.

Wszystko będzie dobrze.

Rudowłosa wzruszyła nieporadnie ramionami i wyszła.

***

Hermiona leżała na łóżku w swoim dormitorium, patrząc tępo w sufit. Wykorzystała okazję, że w pomieszczeniu nie było Parvati i Lavender i pozwoliła dać upust swoim emocjom. Przygryzła wargi i zaszlochała cicho.  Nienawidziła zawodzić się na ludziach, nienawidziła uświadamiać sobie, że coś o czym była święcie przekonana, i za co mogła ręczyć, okazało się zwykłą iluzją.  

Kiedy przybyła pierwszy raz do Hogwartu, nie robiła sobie złudnych nadziei na to, że znajdzie się ktoś, kto chciałby zaprzyjaźnić się właśnie z nią. Uczęszczając do mugolskiej szkoły, jeszcze przed poznaniem tego wspaniałego, magicznego świata, nie miała przyjaciół. Jej upór, ambicje i chęć pokładania jak największej ilości wiedzy, już w tak młodym wieku, odstraszały od niej rówieśników. Zawsze uważana była za zarozumiałą kujonkę, dla której nie liczyło się nic oprócz książek.

Była wdzięczna, że poznała Harry’ego, Rona i ją. Chłopców traktowała jak braci, i gdyby nadarzyła się okazja, w której potrzebowaliby pomocy, w której trzeba byłoby się dla nich poświęcić, zrobiłaby to bez wahania.

Alexandraise była przyjaciółką, o której zawsze skrycie marzyła. Bratnia dusza, z którą rozumiała się bez słów. Z chłopcami nie mogła porozmawiać o wszystkim. Świat dorastających kobiet był nieco skomplikowany. Panowały w nim zasady, których osobnicy przeciwnej płci nie byli w stanie pojąć. To na ramieniu Ross wypłakiwała się w czwartej klasie, kiedy Ron nie zaprosił jej na Bal Bożonarodzeniowy. To Alexandraise dowiedziała się pierwsza o tym, że Gryfonka otrzymała od profesor McGonagall zmieniać czasu na trzecim roku, aby znajdować się jednocześnie w dwóch różnych miejscach. Ślizgonka milczała jak grób, a Hermiona nie musiała jej nawet o to prosić. To, że dotrzyma tajemnicy, było oczywiste.

Alexandraise wykazywała się iście gryfońską odwagą, za każdym razem, kiedy większość Ślizgonów nieustannie upokarzała je obie, tylko dlatego, że pochodziły z mugolskich rodzin. Ross miała na tyle gorzej, że paradoksalnie została przydzielona do Domu Węża i musiała radzić sobie z nimi na co dzień.

Obie były szlamami, które nie zasługiwały na to, aby żyć wśród czarodziejów czystej krwi.

Rudowłosa nie miała oporu przed tym, aby za każdym razem odpyskować i chronić je obie przed tymi wszystkimi obelgami. Na piątym roku, kiedy większość Ślizgonów należało do Brygady Inkwizycyjnej, nie bała się z nimi pojedynkować, nie bała się przystąpić do Gwardii Dumbledore’a. Była jedyną Ślizgonką w ich składzie.

Harry i Ron, a zwłaszcza ten drugi, nigdy nie zaakceptowali ich przyjaźni. Hermiona była zmęczona przekonywaniem dwójki chłopców do tego, że Alexandraise jest dobrym człowiekiem, że jest taka, jak ona. Im wystarczało jedynie to, że Ross została przydzielona do Slytherinu, domu, z którym oni rywalizowali na każdym kroku. Zaślepiła ich chora rywalizacja, dzięki której tak naprawdę nawet nie chcieli wierzyć w to, że dziewczyna mogła być inna. Nie pomagało to, że pochodziła z rodziny mugoli. Dokładnie tak jak ona, ich przyjaciółka.

Harry odrobinę przystopował, kiedy Alexandraise osobiście poprosiła go o przyjęcie jej do Gwardii Dumbledore’a. Poza tym, swoim zachowaniem i oddaniem udowodniła, że Hermiona miała co do niej rację. Jednak ostatnia sytuacja sprawiła, że musiał podzielić zdanie Ronalda i ona niestety również.

Jednak w tym wszystkim było coś niezrozumiałego. Ciągle zadawała sobie pytanie, dlaczego? Co się takiego stało? Ufała jej i kochała jak własną siostrę. Wszystko było między nimi dobrze, aż nagle ona wszystko zniszczyła.

Momentalnie zakuło ją serce, kiedy przypomniała sobie wydarzenia z dziewiętnastego września, z jej urodzin.

Akurat siedziała samotnie przy stole Gryffindoru, jedząc śniadanie. Harry i Ron gdzieś tajemniczo zniknęli, zapewne szykując dla niej prezent, a Alexandraise, wykorzystując to, że obu nie ma w pobliżu, postanowiła się do niej przysiąść.

Gryfonka uśmiechnęła się szeroko, kiedy dostrzegła swoją przyjaciółkę, kroczącą w jej stronę, odwzajemniającą jej uśmiech.

Panna Ross nie należała do najwyższych dziewczyn, ale nie można było też o niej powiedzieć, że wzrostem dorównywała krasnoludkowi. Szczupła, nieco wychudzona sylwetka, ukryta była za szkolnym mundurkiem. Jej smukła szyja owinięta była krawatem w ślizgońskie barwy. Twarz miała nieco podłużną z wystającymi kośćmi policzkowymi, a usta pełne i przyjemnie zaróżowione. Wyraźnie wyróżniały się na tle jasnej, prawie że białej cery, która momentami wydawała się prześwitywać w niektórych miejscach. Hermiona zawsze zazdrościła jej szczypty piegów, które znajdowały się na jej małym, zadartym nosie, o którym sama właścicielka mówiła, że był niczym skocznia narciarska. Gryfonka uważała, że to urocze. Jednak najważniejsze były oczy, które posiadały niesamowicie czarną barwę i wydawać by się mogło, że kolor tęczówek czasami zlewał się z jej źrenicami, zwłaszcza wtedy, kiedy dziewczyna robiła się wściekła.

Teraz jej oczy śmiały się razem z nią. Ślizgonka rzuciła się na szyję Hermiony i życzyła jej wszystkiego, co najlepsze.

- Abyśmy zawsze się ze sobą przyjaźniły! – powiedziała z nadzieją w głosie, i upewniając się uprzednio, że w pobliżu nie znajduje się nikt niepożądany, zajęła miejsce obok niej.

- Co do tego nie mam żadnych wątpliwości – uśmiechnęła się, patrząc na nią nieco załzawionymi oczami. Takie chwile zawsze ją wzruszały, a obecność Alexandraise była dla niej bardzo ważna, zwłaszcza teraz, w dzień jej urodzin.

- Jadłaś? Piłaś? – zapytała, spoglądając na nią zatroskana. Hermiona skinęła głową.

- Tak, jestem najedzona.

Rudowłosa przysunęła do niej szklankę i zręcznym ruchem sięgnęła po dzban wypełniony po brzegi sokiem dyniowym. Nalała swojej przyjaciółce i sobie. Uniosła szklankę do góry i spojrzała zachęcająco na Hermionę, dając jej do zrozumienia, aby uczyniła to samo.

- Proponuję wnieść toast! Siedemnaście lat, Hermiono, to nie są żadne przelewki! Będziesz mogła tak wiele…

Dziewczyna zbytnio się nad tym nie zastanawiała i pociągnęła dość spory łyk soku ze szklanki. Nawet nie zauważyła tego, że Alexandraise nie zrobiła tego samego, tylko odłożyła spokojnie szklankę obok siebie i wpatrywała się w dziewczynę swoimi czarnymi oczami, w których dostrzegła coś nieznajomego. Nie wiedziała, dlaczego, ale nagle wypełniło ją poczucie niepokoju i nie podobało jej się to, w jaki sposób była obserwowana przez przyjaciółkę. Rudowłosa wydawała się nawet nie mrugać, jej oczy zapłonęły dziwną żądzą.

Nagle zaczęło robić się jej niedobrze i poczuła okropny był w okolicach żołądka. Automatycznie skuliła się pod jego nasileniem. Spojrzała ponownie na Alexandraise, która teraz podpierała swoją twarz o dłonie i uśmiechała się do niej w okropny sposób.

- Źle się czujesz? – zapytała dziwnie spokojnym tonem, jakby mówiła o pogodzie.

Hermiona nie wytrzymywała promieniującego bólu i nie była nawet w stanie odpowiedzieć. Usłyszała tylko, jak Ross wstaje i bierze ją delikatnie za ramiona.

- Zaprowadzę ciebie do pani Pomfrey, kochana. Wyglądasz okropnie blado. – Granger zdecydowanie nie podobał się jej ton, który był przesadnie miły.

Rudowłosa wyprowadziła ją z wielkiej Sali i kierowała w stronę lochów. Hermiona chciała zaprotestować i przypomnieć jej, że skrzydło szpitalne znajdowało się w całkowicie innej części zamku, ale nie miała siły na to, aby w jakikolwiek sposób zareagować. Czuła, że traci nad sobą panowanie. Jej kończyny zaczęły dziwnie mrowić, a serce sprawiało wrażenie, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Zaczęła szybko oddychać, z trudem łapiąc powietrze. Powieki zaczęły być niewyobrażalnie ciężkie, a oczy suche.

- Alexandraise… - szepnęła.

Nie odpowiedziała, tylko prowadziła ją w nieznaną część zamku. W zupełności nie były to lochy, które znała. Dawno minęły komnaty Snape’a i wejście do pokoju wspólnego Ślizgonów. Gryfonka chciała krzyknąć, ale nie była w stanie wydobyć z siebie ani odrobiny dźwięku. Jej gardło było spuchnięte od środka, co sprawiało jeszcze większe trudności przy oddychaniu. Nagle Ross zatrzymała się i brutalnie przycisnęła Hermionę do ściany.

- Ty szlamo – syknęła, kierując w jej stronę różdżkę. Brutalnie wycelowała nią w jej brzuch i wypowiedziała nazwę zaklęcia, którego nigdy wcześniej nie słyszała.

Hermiona poczuła, że jakaś wielka siła próbuje wyrwać wszystkie jej wnętrzności. Chciała krzyknąć, ale nie mogła nawet wziąć porządnego oddechu. Co się z nią działo? Co to było?

- Nie spoczniemy, dopóki nie pozbędziemy się was wszystkich! To niezwykła przyjemność zaczynając od siebie, Granger, ty plugawa, mała szlamo…! Będziesz wielką stratą, oj tak. Już widzę reakcje Pottera. Straci swoją przyjaciółkę, mózg swoich wszystkich, idiotycznych operacji. Zginiecie wszyscy. Nie macie prawa stąpać po tej ziemi. Nie macie prawa do życia! Niedługo nadejdzie sprawiedliwość i zbawienie dla wszystkich czarodziejów czystej krwi! – to było jedyne, co mogła w stanie zapamiętać.

 Pamiętała jeszcze wiele bólu, który odbierał jej zdolność racjonalnego myślenia. Alexandraise chciała ją zabić. Na wspomnienie tamtych wydarzeń wtuliła swoją twarz w poduszkę i ryknęła uwalniając z siebie pokłady bólu, który spoczywał w głębi jej serca.

***

Oczekiwał ponownego wezwania. Kiedy jego lewe przedramię niemiłosiernie wypełnił ból, zaczął przygotowywać się do wyjścia. Chciał zrobić to najszybciej, aby nie narażać Czarnego Pana na niecierpliwość i niepotrzebny gniew.

Nie czuł już strachu, a do bólu, który teraz pojawiał się nad wyraz często, był już przyzwyczajony. To była rutyna, część jego życia.

Założył na siebie szatę Śmierciożercy i wybiegł z komnat, chcąc wydostać się z Hogwartu i aportować się do Malfoy Manor. Miał nadzieję, że wszystko będzie dobrze, choć nadzieja w połączeniu z przykrą świadomością tego, że jednak koniec był jak najbardziej pewny, wydawała się być głupim uczuciem.

***

Rozdział chciałabym zadedykować Tobie, kochana Myszo :) Twoje komentarze dodają mi motywacji do pisania tego opowiadania, w które wkładam wiele serca. Dzięki, że jesteś :) 


3 komentarze:

  1. Ojejku! Nawet nie wiesz jak mi miło, ale to ja dziękuję Tobie za piękne opowiadania. Dziękuję, że jesteś i piszesz!
    Rozdział genialny, jak dotąd najlepszy ze wszystkich.
    Trzymaj się, przesyłam mnóstwo dobrej energii!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, co napisać... To ja dziękuję, że jesteś!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponieważ jestem wzruszona, mogę napisać tylko wzruszekokruszek. ❤

      Usuń

Obserwatorzy