Nieubłagalnie
zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Nie byłoby w tym nic negatywnego, gdyby
nie samotność. Przygnębiająca świadomość tego, że wokół nie ma najbliższych.
Alexandraise nienawidziła Świąt. Najchętniej przespałaby cały ten okres.
Zwłaszcza w tym roku, kiedy losy jej najlepszej przyjaciółki, były tak naprawdę
nikomu nieznane.
Poza
tym, Święta to czas, który spędza się z rodziną, a tej dziewczyna nie miała.
Kiedyś bardzo to przeżywała. To naturalne, że brakowało jej matki i ojca, w
których czułaby oparcie, przez których byłaby kochana. Miłość była jej
cholernie potrzebna. Czasami nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo.
Przed pójściem do Hogwartu, kiedy mieszkała z panią Melody, była bardzo trudnym
dzieckiem, dla którego okazywanie jakichkolwiek pozytywnych uczuć, przychodziło
z ogromną trudnością.
Przyjaźniąc
się z Hermioną, zmieniła się. Dokładnie pamiętała, kiedy pierwszy raz, pod
koniec pierwszego roku, Gryfonka rzuciła jej się na szyję sprawiając, że młoda
jeszcze Ross po prostu skamieniała. Tego dnia nie zapomni nigdy, bo jak można
zapomnieć o tak pięknym momencie, w którym ktoś pokazuje ci, że jesteś ważny?
Na
wspomnienie tamtego dnia, Alexandraise uśmiechnęła się sama do siebie.
xxx
-
Na Merlina! – w Skrzydle Szpitalnym rozbrzmiał rozemocjonowany głos pani
Pumfrey. Złapała się za głowę, kiedy ujrzała Hermionę Gramger opierającą się na
łokciach, i to o własnych siłach.
Gryfonka
spojrzała w stronę starszej kobiety. Niemiłosiernie bolała ją głowa, dlatego na
dźwięk jej głosu, automatycznie się za nią złapała, jakby to miało rzeczywiście
uśmierzyć ból.
-
Przepraszam, moje drogie dziecko, ale jestem w szoku! – powiedziała szeptem,
zbliżając się w stronę łóżka dziewczyny.
-
Nic nie szkodzi – odparła Hermiona, siląc się na sympatyczny ton. – Okropnie
boli mnie głowa. Mogłabym prosić o coś, co uśmierzyłoby ból?
-
Oczywiście!
Kiedy
pielęgniarka zniknęła w czeluściach swojego gabinetu, Hermiona próbowała sobie
przypomnieć, co się tak właściwie stało. Wyglądając przez okno szczerze
zdziwiła się widząc zaśnieżone błonia. Jej usta uformowały się w literkę „o”.
Niemożliwe, aby aż tyle czasu przeleżała.
-
Przepraszam, ale czy mogłabym wiedzieć, jaki mamy miesiąc? – zapytała, widząc,
że starsza kobieta wraca z fiolką przeciwbólowego eliksiru.
-
Grudzień, moja droga. Zaledwie dwa tygodnie do Świąt.
-
Naprawdę?! Leżałam tutaj tyle czasu?
-
Oh tak, kochanieńka. Robiłam wszystko, co w mojej mocy, abyś się wybudziła.
Byłam zdania, aby przenieść panienkę do szpitala świętego Munga, ale profesor
Dumbledore wiedział oczywiście lepiej i nie byłby sobą, gdyby nie postanowił
sam zająć się całą tą przykrą sprawą.
Dziewczyna
spochmurniała, kiedy w jej głowie pojawiły się nagle urywki wspomnień.
-
Alexandraise… - wyszeptała ze łzami w oczach.
-
Była tutaj! Codziennie przychodzi i pyta o twój stan. Widać, że bardzo się tym
wszystkim przejmuje.
Hermiona
poczuła dziwne ukłucie w sercu. Nawet nie zauważyła, kiedy po jej policzkach
zaczęły spływać łzy. Sama nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Nie mogła
uwierzyć w to, że dała oszukiwać się przez tak długi czas. Co było najgorsze?
To, że zawiodła się na swojej przyjaciółce.
To, że to wszystko było jedną wielką obłudą. Dokładnie jak w teatrze. Doskonała
sztuka, z najlepszą aktorką w roli głównej.
-
Chciałabym porozmawiać z profesor McGonagall. Mogłaby pani przekazać, że już
się wybudziłam?
xxx
Na
wieść o tym, że młoda Gryfonka wybudziła się ze śpiączki, w całym pokoju
nauczycielskim zapanowało niemałe poruszenie. Najbardziej przejęła się Minerva McGonagall.
Jako opiekunka domu Gryffindora czuła się całkowicie odpowiedzialna, a poza
tym, musiała w duchu przyznać, że pałała ogromną sympatią do Granger. Nie było
dnia, w którym nie myślałaby o stanie zdrowia swojej wychowanki, dlatego kiedy
pani Pomfrey poinformowała o tym, że Hermiona wybudziła się dzisiaj rano, nie
mogła kryć swojego podekscytowania.
-
To wspaniała wiadomość! – odparła, obdarowując ją spojrzeniem pełnym ekscytacji.
– Można ją odwiedzić? Ma siłę rozmawiać?
-
Osobiście jestem zdania, że powinna jeszcze poleżeć i odpocząć, ale panna
Granger sama mnie tutaj przysłała. Bardzo chciałaby z panią porozmawiać.
-
Ze mną? – zdziwiła się profesorka.
-
Wydaje mi się, że chce pani profesor powiedzieć o okolicznościach zajścia…
-
Och… No dobrze, zatem chodźmy i nie traćmy czasu. – powiedziała McGonagall i
obie wyszły z pomieszczenia.
Reszta
nauczycieli nie zdążyła nawet skomentować całej tej sytuacji. Można było zauważyć,
że jedynie profesor Snape, wstał i również gdzieś zniknął.
Anne
Rosier, która siedziała przy stole popijając kawę, zwróciła się w stronę
siedzącej naprzeciwko niej profesor Sprout.
-
Ale o co chodzi? – zapytała.
-
Hermiona Granger, jedna z naszych najlepszych uczennic została brutalnie
zaatakowana ponad miesiąc temu. Do tej pory leżała nieprzytomna. Nie słyszałaś
o tym? Cholernie paskudna sprawa.
-
Brutalnie zaatakowana? Tutaj? – Rosier nie kryła swojego poirytowania. Nie
mogła sobie wyobrazić, aby doszło do jakiejkolwiek napaści na terenie szkoły. Hogwart
był przecież dobrze chroniony, a poza tym funkcję dyrektora pełnił Dumbldeore.
To mówiło samo za siebie.
-
Tak… - potwierdziła niechętnie Pomona.
-
A ministerstwo zostało chociaż poinformowane…? – zapytała Anne, choć z góry
wiedziała, jaką usłyszy odpowiedź. Starsza kobieta spuściła wzrok i postanowiła
nie odpowiadać, a w rudowłosej aż zawrzało.
-
Przepraszam bardzo, ale nie będę tego tolerować. – oznajmiła, całkowicie pewnym
siebie tonem. – Na terenie szkoły dochodzi do napaści na niewinnej uczennicy. Nikt
z was nie poinformował władz? Przecież z tym trzeba coś zrobić!
-
Sama dobrze wiesz, co się teraz dzieje – odezwał się profesor Flitwick, który
od dłuższego czasu przysłuchiwał się całej tej dyskusji. – Ministerstwo zajmuje
się sprawą z Sama – Wiesz – Kim. Scrimgeour dał nam wolną rękę. Ufa Dumbledore’owi.
Anne
nie wiedziała, czy wszystko to, co usłyszała było prawdą, czy może jakimś
nietrafionym żartem. W duchu miała nadzieję, że jednak to drugie.
-
Wszyscy dobrze znamy Dumbledore’a… - odparła w końcu Sprout. – Na pewno nie
zostawi tak tej sprawy. Nie da nikomu skrzywdzić swoich uczniów. Będzie ich
chronił do końca.
-
Och, na pewno. – na twarzy młodszej kobiety pojawił się ironiczny uśmiech. –
Jednej z nich bronił aż nadto.
xxx
Mogła
znieść wszystko, ale na pewno nie niesprawiedliwości oraz znęcania się nad
słabszymi. Anne nadal nie mogła uwierzyć w to, że sprawa zaatakowania uczennicy
na terenie szkoły, obeszła się bez echa. Na dodatek Dumbledore wydawał się nic
z tym nie robić. Przecież to niedorzeczne.
Kobieta
znajdowała się przed drzwiami do gabinetu dyrektora. Zapukała pewnie trzy razy
i nie czekając na jakikolwiek odzew, po prostu weszła.
Przed
jej oczami ukazał się starzec, który siedział za swoim biurkiem. Na środku stał
Severus Snape, który aktualnie wpatrywał się w nią podejrzliwie.
-
Witam pana, panie dyrektorze. Snape… - skinęła niechętnie głową w stronę tego
drugiego.
-
Witam Anne! Miałem wpaść do ciebie i zapytać, jak sobie radzisz, ale jakoś
wypadło mi z głowy. Skoro już tutaj jesteś, to może porozmawiamy? Siadaj sobie,
Severus już wychodził.
Anne
odetchnęła z ulgą na wieść, że jej ulubiony
kolega po fachu, opuści pomieszczenie, i będzie mogła w spokoju rzucić się na
starego profesora. Z trudem panowała nad emocjami. Nie chciała, aby wspomniany
wyżej ulubiony kolega, był świadkiem
czegokolwiek.
Severus
obdarował ją spojrzeniem swoich czarnych, według niej, diabelskich oczu. Nie
była mu dłużna. Zaraz potem wyszedł, a ona mogła wyrzucić z siebie to, co z
trudem trzymała.
-
Zatem, moja droga. Co ciebie do mnie sprowadza? – Dumbledore podarował jej jeden
ze swoich uśmiechów i gestem wskazał, aby usiadła naprzeciw niego. Kobieta
niechętnie zajęła wskazane przez niego miejsce i zaczęła mówić podniesionym
tonem.
-
Nie będę ukrywać, profesorze, że jestem oburzona.
-
Och, a to dlaczego? Uczniowie dają się we znaki? Przyzwyczaisz się.
Anne
przewróciła oczami.
-
Nie. Dowiedziałam się o tym, że jedna z uczennic została okrutnie zaatakowana,
i to tutaj, w Hogwarcie. Mógłby profesor przybliżyć mi tę sprawę? I tak właściwie,
dlaczego, nic pan z tym nie zrobił? Zwłaszcza teraz, gdy większość tych ścierw
jest na wolności?
-
Skąd wiesz, że nie robię niczego w tej sprawie? Możesz być spokojna. Żaden
Śmierciożerca nie wtargnął jeszcze na teren Hogwartu. Póki żyję, nie pozwolę na
to.
Rosier
prychnęła. Dobrze wiedziała, że w Hogwarcie uczyło się sporo dzieci prężnie
zaangażowanych w poplecznictwo Voldemorta. Oczywiście, nie mogła być pewna
tego, czy aby na pewno któreś z tych dzieci było zaangażowane w całą tę sprawę,
ale nie można było również stwierdzić, że żadne z nich nie maczało w tym
palców. Wiedziała też, że bycie dzieckiem Śmierciożerców nie było łatwe. Ktoś
mógł je do tego zmusić. Mogły być szantażowane i zastraszane.
-
Czy ta dziewczyna… Ona jest córką niemagicznych?
-
Owszem. Panna Granger pochodzi z mugolskiej rodziny.
Serce
Anne zaczęło bić szybciej.
-
Podejrzewasz, kto mógłby to zrobić?
-
Jeden z uczniów, nie wiem jeszcze dokładnie kto, podał jej trujący eliksir.
Dosyć banalne, ale znajdował się w soku dyniowym.
-
Jeden z uczniów byłby w stanie uwarzyć jakąkolwiek truciznę?
-
Wydaje mi się, że nie, choć nie jestem do końca pewny. Severus twierdzi, że
eliksir aż zionął czarną magią. Z trudem uwarzył antidotum.
-
Biedny ten Snape… Czarny znak pewnie też z trudem sobie wypalił… Dobrze,
chciałam się tylko zorientować. Jeśli będę mogła w czymś pomóc, wie pan, gdzie
mnie szukać. Nie kryję, że pozostawienie tej sprawy bez echa jest dosyć ryzykowne.
Wierzę jednak, że dołoży pan wszelkich starań, aby nikomu się więcej nic nie
stało.
-
Moja w tym głowa, droga Anne.
xxx
Minerva nie mogła dłużej kryć emocji i ujrzawszy
wybudzoną Hermionę, rzuciła się jej na szyję. Dostrzegła, że w oczach uczennicy
kryją się łzy, dlatego postanowiła jeszcze mocniej ją przytulić. Młoda Gryfonka
odwzajemniła uścisk. Uwielbiała swoją profesorkę. Jej rodzice byli daleko i
najprawdopodobniej, nie wiedzieli o całej tej sytuacji. Potrzebowała w tej
chwili czułości.
- Jak się pani czuje, panno Granger? Chciała pani ze
mną porozmawiać.
Hermiona z trudem wzięła głęboki oddech.
W pomieszczeniu znajdowała się tylko pani Pomfery, ona
i jej nauczycielka.
- Wiem, kto podał mi tę truciznę.
McGonagall spojrzała na dziewczynę wyczekująco.
- Czy to ktoś z naszych uczniów? A może ktoś spoza
społeczności szkolnej?
- Niestety, to ktoś z uczniów.
- Zatem kto?
- Alexandraise Ross.
W pomieszczeniu zapanowała głęboka cisza, a Hermiona
wybuchła płaczem.
xxx
Nie mam pojęcia, czy ktoś czekał na rozdział, czy też nie, ale chciałabym przeprosić za swoją niesłowność. Rozdziały pojawiają się nieregularnie, wiem o tym. Ale mam uwiąd twórczy. Dzisiaj jednak mnie olśniło i oto przed Wami rozdział trzeci. Mam nadzieję, że się spodoba 😂 Pozdrawiam i całuję!
Ja czekałam! Nawet nie wiesz jakie wzbudziłaś we mnie napięcie! Świetny rozdział, wspaniały podział czasu i przestrzeni. Postacie rozwijają się naprawdę ciekawie. Profesor Rosier i jej ironie numerem jeden!
OdpowiedzUsuńJejku :) Dziękuję!
UsuńPisanie o profesor Rosier sprawia mi najwięcej przyjemności, dlatego cieszę się, że zyskuje sympatię!
Nie ma za co, masz talent!
UsuńTak myślałam :) A mieć taką nauczycielkę to skarb.
Chyba nadużywam ostatnio słowa "dziękuję", więc nie pozostaje mi nic innego, jak tylko cieszyć się z tego typu komentarzy, bo to najzwyczajniej w świecie - bardzo miłe :)
UsuńTak, masz racę - posiadanie takiej nauczycielki, to skarb, dlatego ubolewam, że nie uczę się już w liceum... Choć nie mogę narzekać, bo kontakt z moją najlepszą utrzymuję do tej pory :)