niedziela, 15 stycznia 2017

III Koniec



Nieubłagalnie zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Nie byłoby w tym nic negatywnego, gdyby nie samotność. Przygnębiająca świadomość tego, że wokół nie ma najbliższych. Alexandraise nienawidziła Świąt. Najchętniej przespałaby cały ten okres. Zwłaszcza w tym roku, kiedy losy jej najlepszej przyjaciółki, były tak naprawdę nikomu nieznane.

Poza tym, Święta to czas, który spędza się z rodziną, a tej dziewczyna nie miała. Kiedyś bardzo to przeżywała. To naturalne, że brakowało jej matki i ojca, w których czułaby oparcie, przez których byłaby kochana. Miłość była jej cholernie potrzebna. Czasami nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo. Przed pójściem do Hogwartu, kiedy mieszkała z panią Melody, była bardzo trudnym dzieckiem, dla którego okazywanie jakichkolwiek pozytywnych uczuć, przychodziło z ogromną trudnością.

Przyjaźniąc się z Hermioną, zmieniła się. Dokładnie pamiętała, kiedy pierwszy raz, pod koniec pierwszego roku, Gryfonka rzuciła jej się na szyję sprawiając, że młoda jeszcze Ross po prostu skamieniała. Tego dnia nie zapomni nigdy, bo jak można zapomnieć o tak pięknym momencie, w którym ktoś pokazuje ci, że jesteś ważny?

Na wspomnienie tamtego dnia, Alexandraise uśmiechnęła się sama do siebie.

xxx

- Na Merlina! – w Skrzydle Szpitalnym rozbrzmiał rozemocjonowany głos pani Pumfrey. Złapała się za głowę, kiedy ujrzała Hermionę Gramger opierającą się na łokciach, i to o własnych siłach.

Gryfonka spojrzała w stronę starszej kobiety. Niemiłosiernie bolała ją głowa, dlatego na dźwięk jej głosu, automatycznie się za nią złapała, jakby to miało rzeczywiście uśmierzyć ból.

- Przepraszam, moje drogie dziecko, ale jestem w szoku! – powiedziała szeptem, zbliżając się w stronę łóżka dziewczyny.

- Nic nie szkodzi – odparła Hermiona, siląc się na sympatyczny ton. – Okropnie boli mnie głowa. Mogłabym prosić o coś, co uśmierzyłoby ból?

- Oczywiście!

Kiedy pielęgniarka zniknęła w czeluściach swojego gabinetu, Hermiona próbowała sobie przypomnieć, co się tak właściwie stało. Wyglądając przez okno szczerze zdziwiła się widząc zaśnieżone błonia. Jej usta uformowały się w literkę „o”. Niemożliwe, aby aż tyle czasu przeleżała.

- Przepraszam, ale czy mogłabym wiedzieć, jaki mamy miesiąc? – zapytała, widząc, że starsza kobieta wraca z fiolką przeciwbólowego eliksiru.

- Grudzień, moja droga. Zaledwie dwa tygodnie do Świąt.

- Naprawdę?! Leżałam tutaj tyle czasu?

- Oh tak, kochanieńka. Robiłam wszystko, co w mojej mocy, abyś się wybudziła. Byłam zdania, aby przenieść panienkę do szpitala świętego Munga, ale profesor Dumbledore wiedział oczywiście lepiej i nie byłby sobą, gdyby nie postanowił sam zająć się całą tą przykrą sprawą.

Dziewczyna spochmurniała, kiedy w jej głowie pojawiły się nagle urywki wspomnień.

- Alexandraise… - wyszeptała ze łzami w oczach.

- Była tutaj! Codziennie przychodzi i pyta o twój stan. Widać, że bardzo się tym wszystkim przejmuje.

Hermiona poczuła dziwne ukłucie w sercu. Nawet nie zauważyła, kiedy po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Sama nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Nie mogła uwierzyć w to, że dała oszukiwać się przez tak długi czas. Co było najgorsze? To, że zawiodła się na swojej przyjaciółce. To, że to wszystko było jedną wielką obłudą. Dokładnie jak w teatrze. Doskonała sztuka, z najlepszą aktorką w roli głównej.

- Chciałabym porozmawiać z profesor McGonagall. Mogłaby pani przekazać, że już się wybudziłam?

xxx

Na wieść o tym, że młoda Gryfonka wybudziła się ze śpiączki, w całym pokoju nauczycielskim zapanowało niemałe poruszenie. Najbardziej przejęła się Minerva McGonagall. Jako opiekunka domu Gryffindora czuła się całkowicie odpowiedzialna, a poza tym, musiała w duchu przyznać, że pałała ogromną sympatią do Granger. Nie było dnia, w którym nie myślałaby o stanie zdrowia swojej wychowanki, dlatego kiedy pani Pomfrey poinformowała o tym, że Hermiona wybudziła się dzisiaj rano, nie mogła kryć swojego podekscytowania.

- To wspaniała wiadomość! – odparła, obdarowując ją spojrzeniem pełnym ekscytacji. – Można ją odwiedzić? Ma siłę rozmawiać?

- Osobiście jestem zdania, że powinna jeszcze poleżeć i odpocząć, ale panna Granger sama mnie tutaj przysłała. Bardzo chciałaby z panią porozmawiać.

- Ze mną? – zdziwiła się profesorka.

- Wydaje mi się, że chce pani profesor powiedzieć o okolicznościach zajścia…

- Och… No dobrze, zatem chodźmy i nie traćmy czasu. – powiedziała McGonagall i obie wyszły z pomieszczenia.

Reszta nauczycieli nie zdążyła nawet skomentować całej tej sytuacji. Można było zauważyć, że jedynie profesor Snape, wstał i również gdzieś zniknął.

Anne Rosier, która siedziała przy stole popijając kawę, zwróciła się w stronę siedzącej naprzeciwko niej profesor Sprout.

- Ale o co chodzi? – zapytała.

- Hermiona Granger, jedna z naszych najlepszych uczennic została brutalnie zaatakowana ponad miesiąc temu. Do tej pory leżała nieprzytomna. Nie słyszałaś o tym? Cholernie paskudna sprawa.

- Brutalnie zaatakowana? Tutaj? – Rosier nie kryła swojego poirytowania. Nie mogła sobie wyobrazić, aby doszło do jakiejkolwiek napaści na terenie szkoły. Hogwart był przecież dobrze chroniony, a poza tym funkcję dyrektora pełnił Dumbldeore. To mówiło samo za siebie.

- Tak… - potwierdziła niechętnie Pomona.  

- A ministerstwo zostało chociaż poinformowane…? – zapytała Anne, choć z góry wiedziała, jaką usłyszy odpowiedź. Starsza kobieta spuściła wzrok i postanowiła nie odpowiadać, a w rudowłosej aż zawrzało.

- Przepraszam bardzo, ale nie będę tego tolerować. – oznajmiła, całkowicie pewnym siebie tonem. – Na terenie szkoły dochodzi do napaści na niewinnej uczennicy. Nikt z was nie poinformował władz? Przecież z tym trzeba coś zrobić!

- Sama dobrze wiesz, co się teraz dzieje – odezwał się profesor Flitwick, który od dłuższego czasu przysłuchiwał się całej tej dyskusji. – Ministerstwo zajmuje się sprawą z Sama – Wiesz – Kim. Scrimgeour dał nam wolną rękę. Ufa Dumbledore’owi.

Anne nie wiedziała, czy wszystko to, co usłyszała było prawdą, czy może jakimś nietrafionym żartem. W duchu miała nadzieję, że jednak to drugie.

- Wszyscy dobrze znamy Dumbledore’a… - odparła w końcu Sprout. – Na pewno nie zostawi tak tej sprawy. Nie da nikomu skrzywdzić swoich uczniów. Będzie ich chronił do końca.

- Och, na pewno. – na twarzy młodszej kobiety pojawił się ironiczny uśmiech. – Jednej z nich bronił aż nadto.

xxx

Mogła znieść wszystko, ale na pewno nie niesprawiedliwości oraz znęcania się nad słabszymi. Anne nadal nie mogła uwierzyć w to, że sprawa zaatakowania uczennicy na terenie szkoły, obeszła się bez echa. Na dodatek Dumbledore wydawał się nic z tym nie robić. Przecież to niedorzeczne.

Kobieta znajdowała się przed drzwiami do gabinetu dyrektora. Zapukała pewnie trzy razy i nie czekając na jakikolwiek odzew, po prostu weszła.

Przed jej oczami ukazał się starzec, który siedział za swoim biurkiem. Na środku stał Severus Snape, który aktualnie wpatrywał się w nią podejrzliwie.

- Witam pana, panie dyrektorze. Snape… - skinęła niechętnie głową w stronę tego drugiego.

- Witam Anne! Miałem wpaść do ciebie i zapytać, jak sobie radzisz, ale jakoś wypadło mi z głowy. Skoro już tutaj jesteś, to może porozmawiamy? Siadaj sobie, Severus już wychodził.

Anne odetchnęła z ulgą na wieść, że jej ulubiony kolega po fachu, opuści pomieszczenie, i będzie mogła w spokoju rzucić się na starego profesora. Z trudem panowała nad emocjami. Nie chciała, aby wspomniany wyżej ulubiony kolega, był świadkiem czegokolwiek.

Severus obdarował ją spojrzeniem swoich czarnych, według niej, diabelskich oczu. Nie była mu dłużna. Zaraz potem wyszedł, a ona mogła wyrzucić z siebie to, co z trudem trzymała.

- Zatem, moja droga. Co ciebie do mnie sprowadza? – Dumbledore podarował jej jeden ze swoich uśmiechów i gestem wskazał, aby usiadła naprzeciw niego. Kobieta niechętnie zajęła wskazane przez niego miejsce i zaczęła mówić podniesionym tonem.

- Nie będę ukrywać, profesorze, że jestem oburzona.

- Och, a to dlaczego? Uczniowie dają się we znaki? Przyzwyczaisz się.

Anne przewróciła oczami.

- Nie. Dowiedziałam się o tym, że jedna z uczennic została okrutnie zaatakowana, i to tutaj, w Hogwarcie. Mógłby profesor przybliżyć mi tę sprawę? I tak właściwie, dlaczego, nic pan z tym nie zrobił? Zwłaszcza teraz, gdy większość tych ścierw jest na wolności?

- Skąd wiesz, że nie robię niczego w tej sprawie? Możesz być spokojna. Żaden Śmierciożerca nie wtargnął jeszcze na teren Hogwartu. Póki żyję, nie pozwolę na to.

Rosier prychnęła. Dobrze wiedziała, że w Hogwarcie uczyło się sporo dzieci prężnie zaangażowanych w poplecznictwo Voldemorta. Oczywiście, nie mogła być pewna tego, czy aby na pewno któreś z tych dzieci było zaangażowane w całą tę sprawę, ale nie można było również stwierdzić, że żadne z nich nie maczało w tym palców. Wiedziała też, że bycie dzieckiem Śmierciożerców nie było łatwe. Ktoś mógł je do tego zmusić. Mogły być szantażowane i zastraszane.

- Czy ta dziewczyna… Ona jest córką niemagicznych?

- Owszem. Panna Granger pochodzi z mugolskiej rodziny.

Serce Anne zaczęło bić szybciej.

- Podejrzewasz, kto mógłby to zrobić?

- Jeden z uczniów, nie wiem jeszcze dokładnie kto, podał jej trujący eliksir. Dosyć banalne, ale znajdował się w soku dyniowym.

- Jeden z uczniów byłby w stanie uwarzyć jakąkolwiek truciznę?

- Wydaje mi się, że nie, choć nie jestem do końca pewny. Severus twierdzi, że eliksir aż zionął czarną magią. Z trudem uwarzył antidotum.

- Biedny ten Snape… Czarny znak pewnie też z trudem sobie wypalił… Dobrze, chciałam się tylko zorientować. Jeśli będę mogła w czymś pomóc, wie pan, gdzie mnie szukać. Nie kryję, że pozostawienie tej sprawy bez echa jest dosyć ryzykowne. Wierzę jednak, że dołoży pan wszelkich starań, aby nikomu się więcej nic nie stało.

- Moja w tym głowa, droga Anne.



xxx

Minerva nie mogła dłużej kryć emocji i ujrzawszy wybudzoną Hermionę, rzuciła się jej na szyję. Dostrzegła, że w oczach uczennicy kryją się łzy, dlatego postanowiła jeszcze mocniej ją przytulić. Młoda Gryfonka odwzajemniła uścisk. Uwielbiała swoją profesorkę. Jej rodzice byli daleko i najprawdopodobniej, nie wiedzieli o całej tej sytuacji. Potrzebowała w tej chwili czułości.

- Jak się pani czuje, panno Granger? Chciała pani ze mną porozmawiać.

Hermiona z trudem wzięła głęboki oddech.

W pomieszczeniu znajdowała się tylko pani Pomfery, ona i jej nauczycielka.

- Wiem, kto podał mi tę truciznę.

McGonagall spojrzała na dziewczynę wyczekująco.

- Czy to ktoś z naszych uczniów? A może ktoś spoza społeczności szkolnej?

- Niestety, to ktoś z uczniów.

- Zatem kto?

- Alexandraise Ross.

W pomieszczeniu zapanowała głęboka cisza, a Hermiona wybuchła płaczem.

xxx

Nie mam pojęcia, czy ktoś czekał na rozdział, czy też nie, ale chciałabym przeprosić za swoją niesłowność. Rozdziały pojawiają się nieregularnie, wiem o tym. Ale mam uwiąd twórczy. Dzisiaj jednak mnie olśniło i oto przed Wami rozdział trzeci. Mam nadzieję, że się spodoba 😂 Pozdrawiam i całuję! 


4 komentarze:

  1. Ja czekałam! Nawet nie wiesz jakie wzbudziłaś we mnie napięcie! Świetny rozdział, wspaniały podział czasu i przestrzeni. Postacie rozwijają się naprawdę ciekawie. Profesor Rosier i jej ironie numerem jeden!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku :) Dziękuję!
      Pisanie o profesor Rosier sprawia mi najwięcej przyjemności, dlatego cieszę się, że zyskuje sympatię!

      Usuń
    2. Nie ma za co, masz talent!
      Tak myślałam :) A mieć taką nauczycielkę to skarb.

      Usuń
    3. Chyba nadużywam ostatnio słowa "dziękuję", więc nie pozostaje mi nic innego, jak tylko cieszyć się z tego typu komentarzy, bo to najzwyczajniej w świecie - bardzo miłe :)
      Tak, masz racę - posiadanie takiej nauczycielki, to skarb, dlatego ubolewam, że nie uczę się już w liceum... Choć nie mogę narzekać, bo kontakt z moją najlepszą utrzymuję do tej pory :)

      Usuń

Obserwatorzy